3/02/2017

Filipiny 2017 - Cebu i ElNido


  W Dumaquete zapakowaliśmy się do autobusu firmy Ceres, jedziemy do Cebu :)
  Na filmie fragment tego co nas spotkało na ElNido  😊


      Bilety bez problemu kupuje się w dniu wyjazdu na dworcu autobusowym. Płaciliśmy chyba 480 peso za dwie osoby.
Autobus bardzo ok., przez całą drogę wyświetlali śmieszne filmiki - to niezła opcja podróży. Jechaliśmy trochę ponad 5 godzin.


   Najpierw dojechaliśmy do portu Sibulan. Już na promie musieliśmy dopłacić po 70 peso od osoby.



   Rejs trwa na pewno niecałą godzinkę, ale dokładnie nie pamiętam






    I już jesteśmy na wyspie Cebu


   Wsiadamy znowu do autobusu i czeka nas jeszcze ponad 4 godziny jazdy. Po drodze co jakiś czas były postoje na jakieś jedzonko i siusiu- ogólnie podróż minęła bardzo spokojnie. Mijaliśmy Oslob i miejsce, w którym pływa się z rekinami. Gdybym wiedziała, że moja podróż będzie tak przebiegać - plan ułożyłabym inaczej. W pierwotnej wersji przecież mieliśmy lecieć samolotem z Dumaquete do Cebu.
   Po drodze


   Wreszcie jest Cebu city 😊 Miasto...okropne! Korki chyba większe niż w Manili! Ale spoko - tam tylko śpimy. Na dworcu autobusowym podeszliśmy do normalnej kolejki do taksówek, tam gdzie stali miejscowi. Oczywiście jest pan, który kieruje kolejką i w zależności od wielkości bagażu - kieruje klientów do odpowiedniej taksówki. Do hotelu Eloisa Royal Suites płaciliśmy...no właśnie, brakuje mi notatek - chyba ok. 300 peso.
    Hotel położony przy głównej drodze, niedaleko lotniska, z którego wylatujemy dzień później. Pokoje malutkie, ale jak najbardziej ok. Hotel zajmuje trzy budynki, mimo bliskiej odległości między nimi - kursuje maleks. Rozbawił nas pan, który opuszczał łańcuch zagradzający drogę samochodom. Za każdym razem kiedy przemieszczaliśmy się między budynkami, pan z daleka łańcuch opuszczał i dosłownie wisiał na nim dopóki nie przeszliśmy 😅
    Nasz pokój znajdował się w drugim budynku, a tak wyglądała droga między nimi





Przy tym drugim budynku jest niewielki basen, w którym można się schłodzić.




    Kolejnego dnia zauważyłam sporo ludzi odświętnie ubranych - wesele!!! 😊 Fajnie, może uda mi się złapać aparatem pannę młodą 😉





    No niestety...nie doczekałam się, widziałam ją tylko z daleka

   Pora na ElNido 😊 Przez cały czas czekałam na ten moment - naoglądałam się pięknych zdjęć, lazurów, mapa pogodowa przez cały czas pokazywała nad ElNido czyste /no w miarę czyste/ niebo - znowu te moje oczekiwania! 😖 Poza tym lot AirSwift - malutki samolocik, widoki nad wyspą mega! Lecimy do raju 😋 W cudownych nastrojach pojechaliśmy taksówką na lotnisko i już pierwsze wow! Czerwony dywan do odprawy 😊
Za chwilę miny nam troszkę zrzedły - w airswift limit bagażu rejestrowanego wynosi 10 kg. Wiedzieliśmy o tym wcześniej - trudno, trzeba dopłacić - za każdy kg nadbagażu 200 peso. Przy gate poczęstunek - każdy pasażer otrzymał pakunek z jakimś makaronem w czymś tam... 😉
No i zaczynają się schody - samolot opóźniony...
W końcu lecimy! 😊
Hmm...chmury


   No i gdzie te rajskie widoczki??? W końcu coś się pokazuje, ale przez opóźnienie zbliżamy się do lądowania pod wieczór.



   Widoki....no były 😊 Nie takie na jakie czekałam, ale zawsze coś. Przy wyjściu z samolotu znowu czerwony dywan, podstawiony jeepney i jedziemy...hehe - a gdzie terminal? 😉 Jakaś chatka, śpiewająca ekipa powitalna, poczęstunek 😊 Fajnie! 




   Z lotniska do hotelu Greenviews Resort jechaliśmy może pół godz. Pierwsze wrażenie... WOW! Malutkie domki, teren zarośnięty, fajnie podświetlony, wszystkie formalności załatwia się w restauracji, słychać muzykę na żywo, nasz domek w pierwszej linii od plaży - ekstra!!! No i wyskoczyłam na tą plażę - tam poustawiane stoliki, szukam Agi 😊 /znajomej z forum podróżniczego/ Wiedziałam, że Aga jeszcze ten jeden wieczór będzie w tym hotelu - JEST!!! 😊😊😊 I pierwsze co powiedziałam: Jak tu jest ślicznie! a Aga zdziwiona: no coś Ty... 😋
Oczywiście uzyskałam zgodę na publikowanie zdjęć



Zapraszam na pokoje 😉





I nasz domek w świetle dziennym







   Z Agą przegadałyśmy cały wieczór i część nocy. Było wesoło...baaardzo wesoło 😋

Bardzo mi się podobał też widok z naszego malutkiego tarasiku








A tak wyglądała plaża wieczorami




   W ElNido mieliśmy być /i tyle byliśmy/ 5 dni więc każdy dzień musiał być dokładnie zaplanowany. Zapisaliśmy się na następny dzień na tour C -  naczytałam się wcześniej o tym tourze, że naj...no więc na pierwszy ogień zamówiliśmy właśnie tą wycieczkę. W hotelu jest tak, że za śniadania trzeba płacić - nie ma tam opcji wykupienia noclegów ze śniadaniami, ale jeśli zamawia się wycieczkę to śniadanie jest free.No więc zaraz po śniadanku /ok. godz. 9/ wychodzimy na plażę i idziemy prosto do bangki. Trzeba się zamoczyć 😉 Wszystkie te wycieczki odbywają się oczywiście "na mokro" - do łodzi wchodzi się z wody, na postojach natomiast też wchodzi się od razu do wody. Buty do wody obowiązkowe!!!
Tour C jest najdroższy i nadłuższy, odwiedziliśmy Helicopter Island, Hidden Beach, Secret Beach, Matinloc...mieszają mi się te nazwy i mogę coś poplątać. Dla mnie nie miało znaczenia jak się dane miejsce nazywa - czy to jest sekretna plaża, czy sekretna laguna...ważne żeby było pięknie i żeby ochów i achów było jak najwięcej! 😄
Płynąc między strzelistymi skałami widzieliśmy dużo pięknych, malutkich plażyczek, każda z nich ma swoją nazwę - w życiu nie zapamiętam tych nazw!
No dobrze, to wiecie już, że jeśli chodzi o nazwy to pomyłki mogą być i z góry za to przepraszam 😊

Wypływamy sprzed naszego hotelu, jest jeszcze odpływ.



Słońca oczywiście brak 😐



Na łodzi było nas 7 osób - pod tym względem fajnie 😊 A oto nasi "opiekunowie" - młodzi i bardzo weseli chłopcy





Po drodze mijamy takie cudo


Pierwszym miejscem, do którego dopływamy jest Helicopter Beach




   Plaża ładna, ale co z tego skoro słońca nie ma 😕 Ubraliśmy płetwy i można było trochę popływać. Co do rafy...akurat w tym miejscu szału nie było. W wielu miejscach rafa jest zniszczona, szara...rybek też za dużo nie widzieliśmy.




   Następnie kierujemy się na Hidden beach - jest to plaża, do której trzeba samodzielnie dopłynąć. Łódź zatrzymuje się w pewnej odległości od niej, wchodzi się do wody, mniej więcej po pas...i zalewają Cię fale! Pod nogami jest rafa więc można się nieźle pocharatać. Plaży z łodzi nie widać, dopiero skręcając za skałami pokazuje nam się fajna, spokojna laguna. Ale najpierw trzeba tam dojść!






W końcu się udaje z niewielkimi ranami na kolanach 😉



Widok już ze strony ukrytej plaży




     Posiedzieliśmy troszkę na tej plaży, powrót był równie hardcorowy!

     Kolejnym punktem programu była wyspa Matinloc, na której jest świątynia chrześcijańska. Tym razem łódź dobiła do pomostu, nie musieliśmy wchodzić do wody.


















Można się tam też wdrapać na punkt widokowy. 






Po zejściu odkryłam maleńką plażyczkę :)


Podczas kiedy my podziwialiśmy widoki z góry - nasza załoga przygotowała dla nas lunch.





   Potem, z innej strony tej wyspy troszkę popływaliśmy. Tam już było głębiej i rafa prezentowała się troszkę lepiej 😊










   Czeka nas jeszcze jeden postój i jeszcze jeden hardcor 😃 Musimy się dostać do kolejnej sekretnej plaży, ale żeby tam dotrzeć trzeba przepłynąć przez wąski przesmyk w skałach...fale nadal dają czadu




   Kiedy już uda się przepłynąć do laguny ukazuje nam się kolejna plażyczka i ....tłum ludzi!



   Słońca tego dnia nie było, miejsca ładne, ale ochów i achów nie było...hmm...zaczynam się o siebie martwić 😅 Mimo wszystko okolica zachwyca - ja po prostu lubię marudzić 😉 Wróciliśmy do hotelu zadowoleni 










   Wieczorem kolacja na plaży, pan śpiewa...no pięknie śpiewa 😉 zachód słońca...prawdziwe wakacje 😎 Mąż zaczyna się skarżyć na brzuch..hmm...  Zapisaliśmy się na następny dzień na tour A




    Pora odpocząć...Artura brzuch boli coraz bardziej 😕 Klima prawie nie działa, z prysznica jakaś taka żółta woda leci...facet mógłby trochę ciszej śpiewać...jest duszno! 😟

    W nocy zaczęło się bieganie do toalety i w ruch poszły tabletki /miałam cały arsenał/. Rano Artur był tak słaby, że odpuścił śniadanie, nie był w stanie wstać z łóżka. Co robić? Byliśmy zapisani na tour A, ale przecież nie da się z biegunką pływać przez 6-7 godzin - zrezygnowaliśmy. Trudno. Biedaczysko leżał słaby jak...leki w końcu zaczną działać... trzeba czekać. Słońca nadal brak, co chwilę pada, mąż odsypia noc, a ja szwędam się między tarasem, a pokojem.
    Mija godzina, druga...nie dam rady - za krótki ten pokój i za blisko do tarasu 😉 Już całą dróżkę wydreptałam 😉 W końcu postanowiłam się przejść sama na plażę Las Cabanias. Podobno nie jest daleko. Aga wcześniej mówiła, że trzeba iść w lewo plażą, aż dojdzie się do bambusowych schodów. Potem w górę do głównej drogi i już tylko kawałeczek...ok, idę 😊



   Jakieś schody są, ale czy bambusowe??? Na pewno są wysokie!




    Uff...dobrze, że trzeba było robić przerwy na zdjęcia 😉 Wyszłam na główną drogę...to przecież tylko kawałeczek. Co chwilę zatrzymywały się tricykle, ale ja oczywiście kręciłam głową, że nie chcę - no nie będę się wygłupiać jak to tak blisko. Idę....idę...duszno...w końcu zaczepiłam ludzi i pytam jak długo jeszcze? Jakieś 40 min. na nogach 😲 O nie! Złapałam tricykla za 50 peso.
Na plażę schodzi się po schodach 😜 uwielbiam schody!





    Doszłam do samego końca plaży, do miejsca, w którym wakacjowała nasza Lenusia i przyznam, że bardzo mi się okolice tego hotelu spodobały






    Kupiłam butelkę coli, usiadłam pod tym parasolem wściekła…od początku z tym wyjazdem jest coś nie tak; pogoda do bani, chmury zachowują się tak jakbym je na smyczy ciągnęła za sobą, odwołany lot, prom, zero żółwi…STOP!
    Zaczęły śpiewać ptaki, szczególnie taki jeden, mój ulubiony 😊 Gdzie będę mogła go jeszcze usłyszeć? Gdzie zobaczę taki labirynt górzystych, zadżunglonych wysepek i wodę tak przejrzystą, że z łodzi można obserwować pływające przy dnie ryby? Przecież jestem tu, w bezdyskusyjnie jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi. WYLUZOWAŁAM! 😊 Poczułam jak pięknie pachnie…przed chwilą padało przecież, a ja lubię zapach deszczu i świeżość jaką przynosi. Poczułam się o wiele, wiele lepiej 😊

    Wróciłam plażą do drogi, wspięłam się po tych nieszczęsnych schodach i tricyklem wróciłam do naszej chatki, a tu mąż ledwo żywy 😟  Nie dość, że biegunka i silne bóle brzucha to jeszcze gorączka! Nie wiem ile miał stopni, ale rozpalony był bardzo. Do tego i mnie zaczęło coś kręcić z brzuchu... Tabletki jak na razie nie pomagają. Czekaliśmy tak z nadzieją, że zaczną pomagać do wieczora, ale było tylko coraz gorzej. W końcu mocno już przestraszona skontaktowałam się z ubezpieczycielem. Lekarz miał do nas przyjechać w ciągu 4 godzin - przyjechał po 5. Najpierw chciał zabrać męża do szpitala, co spotkało się z kategoryczną odmową, zostawił leki i... 4000 peso please 😲 Pan doktor miał zapisane, że ma leczyć Joannę i tylko ją - męża już nie. Przecież jesteśmy ubezpieczeni oboje - nie udało się z nim dogadać, zapłaciliśmy. Najważniejsze, że leki zaczęły stopniowo pomagać 😊

   Wyobraźcie sobie wieczór...klimatyzacja w dalszym ciągu chłodzi minimalnie, Artur prawie nieżywy leży z gorączką, facet na plaży śpiewa...bardzo głośno śpiewa 😅 po chwili jakiś narąbany turysta, który uważa siebie co najmniej za Jamesa Blunta odbiera mu gitarę i wyje...przez ponad godzinę wyje...nie można zamknąć okiennic bo się podusimy smrodem naftaliny z poduszek... 😂😂😂 mąż do dzisiaj ma traumę na wspomnienie tego hotelu 😉 a przecież taki piękny był...taki nastrojowy...

   Miejscowe tabletki zaczęły pomagać, ale baliśmy się zapisywać na następny dzień na kolejny tour - postanowiliśmy jeszcze raz przejść się na Las Cabanias - tym razem wszyscy. W razie czego można szybko wrócić do hotelu


   Minęliśmy te bambusowe schody, chcemy zobaczyć czy da się dojść do Las Cabanias tylko plażą.










    Mąż Malgini trochę przy okazji popracował 😉








    Na Panglao za długo strach mnie paraliżował przed zjazdem na zipp linie, tutaj nie mogłam już odpuścić tej atrakcji. Mam potężny lęk wysokości więc chyba zwariowałam 😅 zapłaciliśmy na plaży po 500 peso /na Panglao było taniej/i pan zaczął prowadzić nas w górę. Nie było tu schodów, ale oddech trzeba było łapać.



    Popatrzyłam z góry...nie jest dobrze 😲 ale wiedziałam, że jeśli teraz zrezygnuję to potem będę żałować. Raz kozie śmierć!






    Zatrzymałam się! Normalnie się zatrzymałam 😲 HELP ME!!! Za chwilę już pan podciągał się na linie z drugiej strony




    Konstrukcja taka jak to na Filipinach


    Dałam radę! 😃 I cieszyłam się jak dziecko


    Posiedzieliśmy trochę na tej plaży, wróciliśmy /po schodach!/ na drogę i tricyklem do domciu





    Wieczorem jeszcze był wypad do miasteczka i dzień się skończył 😊 Kolejny piękny zachód słońca tym razem z restauracji hotelowej




    Na następny dzień zapisaliśmy się na Tour B - mieliśmy nadzieję, że tego już nie będziemy musieli odwoływać i tak się stało! 😊 Na niebie jest mniej chmur... HURRAAA!!! Może poświeci nam troszkę słońce! Wypływamy


    I pierwszy postój na snurki


W tym miejscu rafa jest całkiem niezła 😊






    Kolejny postój to Snake Island - to prześliczne miejsce!



    Dopływamy do płycizny i wskakujemy jak zwykle bezpośrednio do wody. Dwie wyspy łączy jakby łacha piachu i w zależności od przypływu wody jest mniej lub więcej. Najpierw wspinamy się na punkt widokowy













    Z chęcią zostałabym  tam dłużej 😊 Pora jednak zejść na dół i zerknąć na sąsiednią wyspę













    Prawda, że to piękne miejsce? 😃

    Po nasyceniu się /chociaż nie wiem czy to w ogóle jest możliwe/ rajskimi widokami na Snake Island popłynęliśmy na kolejną fajną plażę. Już chcieliśmy się rozłożyć pod dorodną palmą....ale nasz opiekun mówi, że najpierw mamy iść za nim. Opiekunowie zabierają nasze kapoki - po co? Będziemy gdzieś pływać?




   Po chwili wyjaśniło się po co potrzebne są nasze kapoki :) To Cudugnon Cave - jest to po prostu otwór w skale, na wysokości ok. 1 m., przez który trzeba wejść by podziwiać fajną jaskinię. Żeby jednak nie poranić się za bardzo - kapoki podkładamy pod plecy ;)



   W środku można poskakać po skałkach i podziwiać je w świetle wpadąjącym przez "dziurę w suficie" :)






      Potem, na plaży przygotowano dla nas jedzonko i mieliśmy chwilkę dla siebie





   Kolejną atrakcją była następna jaskinia Cathedral Cave. Przedostać się do niej można po prostu wpływając. My podpłynęliśmy tylko łodzią, kilka zdjęć i płyniemy dalej.



    I ostatni punkt tej wycieczki - Pinabuyutan Island - RAJ!!! Tak właśnie wyobrażam sobie raj :)))
Mieliśmy tam półtorej godziny wolnego czasu :) Pora na lansik 😅


























    Kiedy podpływaliśmy do tej rajskiej wysepki, zauważyliśmy malutki domek - tylko jak się do niego dostać? Przeszkodą była ogromna skała...może uda się ją jakoś ominąć?


   No kto jak nie my? ;) Daliśmy radę chociaż prąd wody mało nas nie powalił, a tam.... CUDO!!!





   Jak tam było cudownie!!! :)))) Gdybym mogła - zostałabym tam na dłużej :) Humory od razu nam się poprawiły



   Niestety - potem już był tylko powrót do hotelu. Ten dzień podobał mi się najbardziej ze wszystkich spędzonych na Filipinach!!!


    Pozostał nam ostatni cały dzień w ElNido i dwie atrakcje: Nacpan Beach i Tour A, który przeszedł nam koło nosa przez chorobę. Na co się zdecydować? Oczywście chciałam i jedno i drugie...z pomocą przyszła nam poznana na miejscu Filipinka - TOUR A! :))) No dobra, to płyniemy. Słońce nieśmiało wychyla się zza chmur...
   Na poprzednie wycieczki płynęliśmy hotelową Bangką, jednak coś się w niej zepsuło i dokoptowali nas do wycieczki  z innej firmy. Szkoda :( Z "naszymi" hotelowymi chłopakami czułabym się swobodniej ;) I nasze wycieczki były w bardziej kameralnym gronie - 6, 7 osób.
Tym razem wsiedliśmy do większej łodzi - było nas chyba z 20 ludzi. Towarzystwo międzynarodowe, my oczywiście trzymaliśmy się z Węgrami :)))
Nagle patrzę...stanęła przy nas para, ona w bucikach na dość wysokich koturnach...ok...pora wsiadać na łódź, trzeba przejść kawałek w wodzie - laska twardo zasuwa w tych butach! Skoro jej wygodnie.... :)))
Pierwszy postój , jakieś snurki - dziewczyna wchodzi do wody w stroju kąpielowym, ale buty cały czas ma na nogach!!! Hehe...mieliśmy ubaw z niej, ale dała radę! :)))

Następny postój - Papaya Beach











    Potem następna plaża, ukryta laguna, do której dostępu bronią skały - staliśmy w kolejce do "dziury" w tych skałach. Wszystkie te miejsca są fajne, ale wszędzie było bardzo dużo ludzi.









       Do Dużej Laguny wpłynęliśmy łodzią - chętnie przeszłabym się tak jak inni na nogach, potem wsiadła na kajak, ale nasz "kapitan" zdecydował inaczej.


"Matka Boska" w skałach ;)




Małą Lagunę zwiedziliśmy już na kajakach - niestety, zdjęcia tylko takie






   Tym razem, po tym tourze wróciłam rozczarowana :( Wszędzie były całe masy ludzi, atmosfera na łodzi była nijaka, przydarzyła mi się kolejna kontuzja...potem, po obejrzeniu zdjęć z Nacpan Beach bardzo żałowałam, że mnie tam nie było :(

Wieczorem, w hotelu powiało grozą ... ;) Na plaży jak zwykle poustawiano stoliki, które jak zwykle były wszystkie zajęte i nagle....


   Skorpion pojawił się dokładnie obok stolika, przy którym siedział sędziwy playboy /70+/ z Filipinką w wieku ewentualnej wnuczki owego pana ;) Nastąpiło poruszenie, w wyniku którego nasz Adonis wylądował z krzesłem na piasku i nogami w górze 😅😅😅 Przybiegł pan z obsługi, zaczął skorpiona przysypywać piaskiem, potem dziobać patykiem. Hehe...wszystkie stoliki nagle się zwolniły :)))

    W tym dniu zakończyła się nasza przygoda z ElNido. Rano podjechał po nas zamówiony dzień wcześniej busik, którym dotarliśmy do Puerto Princesy. Ostatnią miejscówkę na Filipinach opiszę w kolejnym, ostatnim już poście. 

2 komentarze:

  1. Pięknie Asiu. Fajnie tak powspominać z Tobą El Nido, te same Chłopaki, ta sama łódka, chyba nawet buty do wody masz takie same ;-)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2017 Wojaże Słowików