Moja podróż do Wietnamu trwała tylko tydzień więc sprintem pokażę Wam to co udało mi się zobaczyć :)
Wyjazdu nie planowałam, byłam zaskoczona, że taka okazja się trafiła i grzechem byłoby nie skorzystać.
Wylot był z Warszawy, lot bepośredni - wtedy jeszcze LOT posiadał bezpośrednie połączenie z Hanoi - kwiecień 2011r. Dodam, ze organizatorem wyprawy była "AfricaLine"
Samolot zapakowany całkowicie, wszystkie miejsca zajęte
Lot bez żadnych niespodzianek, dali jeść, kocyk i poduszeczkę. Pamiętam, że na lotnisku w Hanoi bardzo długo czekaliśmy na wizy. Całej naszej grupie zabrali paszporty i czekaliśmy chyba dwie godziny. 12 godzin lotu wytrzymałam, ale na lotnisku już wychodziłam z siebie!
Podstawiono nam dwa kolorowe autokary i pojechaliśmy do hotelu InterContinental Hanoi Westlake
Wyjazd był w połowie kwietnia, było bardzo ciepło, w Hanoi świeciło słońce, ale już w innych miejscach było mgliście, słonko było jakby za chmurami /ale nie zawsze było te chmury widać/ tak jakoś dziwnie było
Hotel to kilka budynków, z czego większość położona jest na wodzie. Połączone są ze sobą mostkami. Powitano każdego z nas różą i przygotowano poczęstunek
Nigdy nie widziałam żeby ktoś kąpał się w basenie
Wieczorem pojechaliśmy rikszami do teatru na wodzie na pokaz marionetek. Wyobraźcie sobię przyćmione światło, muzykę typowo wschodnioazjatycką i większość publiczności chrapiącą na siedzeniach ;) Walczyłam ze zmęczeniem, no ale nie dało się :)
Mieliśmy trzech przewodników: Adama, Anię i Andrzeja. Towarzystwo AAA :) Adam przyleciał do nas bezpośrednio z Bali bo tam na stałe mieszka. Oprócz tego był jeszcze jeden przewodnik Wietnamski - niesamowity facet, bardzo pomocny. Wszystko było zapięte na ostatni guzik!
W hotelu mieliśmy tylko śniadania, na pozostałe posiłki wozili nas do różnych restauracji. Jedzenie było PRZEPYSZNE! I powiem Wam, że po pobycie teraz w Tajlandii, gdy porównam to w Wietnamie bardziej mi smakowało.
Kuchnia Taj jest rewelacyjna, ale to co jadłam w Wietnamie to poezja!
Następnego dnia obowiązkowy punkt programu - Mauzoleum Ho Chi Minha. Było gorąco, ubrałam sobie koszulkę na ramiączkach i spodnie do kolan i poleciałam na miejsce zbiórki. Andrzej poprosił żebym się przebrała i założyła jakąś bluzkę z rękawkami bo nawet na placu przed mauzoleum "Ho Chi Minh wszystko widzi i wszystko wie" ;)
Pojechaliśmy tam na skuterkach
Na miejscu okazało się, że Mauzoleum jest zamknięte bo trwają tam jakieś prace. No trudno
Obok placu znajduje się pałac prezydencki, ale nie wolno za blisko podchodzić i robić zdjęć. Strasznie nas przeganiali stamtąd
Widoki po drodze
Dotarliśmy do Pagody na jednej kolumnie
I idziemy dalej
Przeszliśmy do Muzeum Hoa Lo Prison - byłego więzienia, które amerykańscy jeńcy wojenni nazywali ironicznie "Hanoi Hilton"
Pierwotnie więzienie było przeznaczone dla ok. 450 więźniów, a docelowo było w nim ok. 2000
Komory, tzw izolatki były na tyle krótkie, żeby nie było możliwości położyć się
W starej części miasta wyróżnia się Katedra Św. Jana, do środka nie wchodziliśmy
wokół Katedry
nie spodziewałam się, że to takie ciężkie!
Na wieczór organizatorzy zaplanowali dla nas "Wizytę w domu lokalnego artysty" i nic więcej nie chcieli zdradzić :)
Podjechaliśmy tam autokarami. Już idąc przez ogród widzieliśmy jego dzieła, nie mam zdjęć/gdzieś się zapodziały/, stały tam różne rzeźby. Cała "posiadłość" to niskie budynki tworzące czworobok, w środku poustawiane były stoły, byli kucharze i oczywiście pyszne jedzonko. Po kolacji można było zwiedzać, ewentualnie kupić jakieś dzieła
W pewnym momencie z budynku wyszła modelka ubrana tylko w bieliznę, a artysta zaczął ją malować
zwróćcie uwagę na jej stopy :)
Zapomniałam dodać, że do kolacji przygrywał nam kwartet smyczkowy :)
Kolejny dzień to wyprawa do doliny Mai Chau. Przyjechaliśmy na małe lotnisko, skąd helikopterami przelecieliśmy na północ. Przed lotem obowiązkowy instruktaż
Przygotowali dla nas 3 wojskowe helikoptery
w każdym helikopterze było chyba z 20 miejsc
podjechała stacja benzynowa :)
I lecimy. Hałas był okropny, każdy miał założone słuchawki
Na miejscu lądowaliśmy na polu, nie ma tam lotniska. Dla miejscowej ludności przylot trzech helikopterów z turystami to nie lada atrakcja, wszyscy chcieli zobaczyć. Lokalni stróże prawa musieli zrobić kordon żeby nikt nie wyskoczył na pole :)
a te panie witały nas przy wyjściu z helikopterów
Potem przeszliśmy się do podstawionych autokarów bo musieliśmy jeszcze kawałek podjechać
Widoczki po drodze
Podjechaliśmy do miejscowej szkoły - dzieciaczki przygotowały dla nas występy
Oczywiście szkoła otrzymała zapłatę od organizatora.
Jedziemy jeszcze kawelek dalej,odwiedzamy wioskę. Te tereny zamieszkuje przede wszystkim ludność Muong. Nasz przewodnik mówił, że najważniejsze to plemiona Black Hmong, White Hmong i Flower Hmong. Tak szczerze to pokręciły mi się te wszystkie plemiona i w końcu nie wiem jakie plemię odwiedziliśmy ;) chyba kolorowe
Idziemy do wioski
market spożywczy
mój ulubieniec :)
Mieszkańcy poczęstowali nas winem ryżowym. Okropieństwo!
Potem znowu przejechaliśmy kawałek na obiad, który jedliśmy w chatce na palach, ale tymczasem po drodze...
docieramy do domostw
w tym domku jedliśmy obiad
zanim się zorientowałam, już pozostały puste talerze ;)
po obiadku wybraliśmy pozwiedzać wioskę
Pod wieczór wróciliśmy do Hanoi, poszliśmy na kolację i wreszcie mieliśmy chwilkę wolnego czasu na zakupy. Ale ta chwilka była naprawdę krótka :)
Jak przylecieliśmy z Polski to wymieniałam jeszcze na lotnisku 100$ - dostałam za to 2 mln dongów Na pierdoły, jakieś tam pamiątki wydałam 1 mln. Z drugim właściwie nie miałam co zrobić, zostawiłam "na zaś" ;)
W kolejnym dniu musieliśmy się spakować i wymeldować z hotelu. Wyruszyliśmy autokarami do Zatoki Ha Long
Po drodze zatrzymaliśmy się przy takiej jakby hurtowni
no i docieramy do portu
zaokrętowali nas na dwóch dżonkach Paradise Cruises
Każdy wchodzący na pokład był obsypywany płatkami kwiatów :)
Co do tych dżonek...luksus niesamowity! Było pięknie!
oto moja kajuta
Dodam, że rejs trwał 3 dni. Jedzonko było rewelacyjne!
Po drodze mijaliśmy inne dżonki
i widoczki po drodze...pogoda jak widzicie - mgła, pochmurno
w czasie rejsu do naszej dżonki podpływały różne łodzie z handlującymi, bardzo często dziećmi
dopłynęliśmy do pływającej wioski
przesiedliśmy się do takich łódek
Wiecie na co zwróciłam uwagę podczas rejsu? Na ciszę :) /no...oprócz wieczorów, kiedy to na pokładzie odbywały się dyskoteki/
Ta cisza, mgła nadawała temu miejscu magii. Pamiętam jak obudziłam się rano, nic nie słyszałam, żadnych odgłosów, wyjrzałam przez okno, a tu mleko! Dżonka stała zakotwiczona, wokół nic nie było widać - niesamowite uczucie. Dodam jeszcze troszkę widoczków "po drodze"
Następnego dnia popłynęliśmy do Parku Narodowego Cat Ba. Żeby podpłynąć bliżej wysp, musieliśmy się przesiąść do mniejszej dżonki, a taką "taksówką" przemieszczaliśmy się między dżonkami i podpływaliśmy do wysp
to zdjęcie było robione na tej mniejszej dżonce
skąd one się tam wzięły?
i dopływamy do Parku Cat Ba
na miejscu czekały na nas rowery i skutery, można było wybrać. Do przejechania był spory kawałek - ja oczywiście wybrałam rower :)
Chwilka przerwy na oddech. Rowery zostawialiśmy i czekała nas piesza wędrówka. Pierwotnie mieliśmy obejść górę...w rezultacie wspinaliśmy się na nią.
Oj - ciężko było ;)
i jesteśmy znowu na dole
Poinformowano nas, że wieczorem czeka nas uroczysta kolacja w jaskini. Było już ciemno, była mgła i słychać było zbliżające się odgłosy bębnów. Nasłuchiwaliśmy, wypatrywaliśmy, ale nic nie było widać. Podpływamy bliżej, przesiadamy się do naszej "taksówki" i płyniemy. Odgłosy są coraz głośniejsze... mówię Wam - jeszcze tam King Konga brakowało ;) Atmosfera nieziemska! W końcu dopłynęliśmy
To widok z poziomu wody. Do jaskini, a raczej groty trzeba było wejść po schodkach. Zdjęcia mam niestety tylko takie
a w środku okrągłe stoły przepięknie nakryte, cały rząd żarełka, osobne stoliki z napojami %, faceci grający na bębnach, cała grota oświetlona świeczkami - BAJKA!
Tylko ta jakość zdjęć...
Po kolacji była oczywiście dyskoteka :) Każdy w dowolnej chwili mógł wrócić na łódź.
I nastał ostatni dzień mojej darmowej laby. Popłynęliśmy zwiedzać jakąś słynną jaskinię, chyba nazywała się "Jaskinia niespodzianek", ale oczywiście jak to ja - pewności stuprocentowej nie mam. Mgła nas nie opuszczała
i wracamy na naszą łajbę
Potem jeszcze zafundowali nam pływanie w kajakach, wywrotne były ;)
Po kajakach był już powrót do Hanoi i lot do Warszawy. Wyjazd expresowy, tak jak moja relacja :) Bardzo chciałam zobaczyć region Sapa, ale organizatorzy mieli inny plan.
Cieszę się, że dane mi było zobaczyć chociaż ten mały kawałeczek Wietnamu, a Zatokę Lądującego Smoka polecam wszystkim najbardziej
Zapomniałam jeszcze dodać co się stało z milionem dongów! ;)
Wpadłam na lotnisko w Hanoi - kurcze, mam jeszcze milion! Co za to kupić? Biegałam jak szalona po wszystkich sklepikach i wpadło mi w oko to:
Naiwnie się pytam - czy mogę to przywieźć do Polski? Tak, jasne, nie ma problemu! Skoro sprzedają takie rzeczy na lotnisku to chyba można... Butelka kosztowała dokładnie milion /50$/ dobra - kupuję. I dopiero w Polsce, jak zaczęłam czytać o przepisach to włosy mi się zjeżyły na głowie. Gdyby mnie zatrzymali, sprawdzili bagaż podręczny... Wypiłam i przeżyłam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz