1/31/2014

Tajlandia - Phuket - luty 2014



   Po wielu komplikacjach życiowych /zdrowotnych/ udało mi się "wytargać" moją wymarzoną  Tajlandię. Walczyłam jak lwica! ;)


   Zawsze kiedy czytałam inne relacje rozmarzałam się i cieszyłam radościami innych :) Marzyłam żeby to wszystko zobaczyć, dotknąć i poczuć. Mimo, że Phuket nie był szczytem tych moich marzeń - trafiłam właśnie tam i teraz już wiem: Tajlandia to kraj dla mnie, przepiękne miejsce, które ma do zaoferowania wszystko czego oczekujemy :)
    Moje zdjęcia nie umywają się do zdjęć bardziej zaawansowanych,  polotu do pisania też nie mam takiego jak niektórzy, ale jeśli tylko ktoś będzie zainteresowany - pokażę jak ja zobaczyłam to magiczne miejsce na ziemi :)

   Pierwszy i ostatni raz poleciałam do tego kraju z BP!. Zwalę winę na męża, w naszym związku to on jest ten bardziej strachliwy ;) Do tej pory zawsze lataliśmy z bp i zawsze to był pobyt all. Najpierw był szok: jak to tylko śniadania?! Wszystko musiałam tłumaczyć, opowiadać...wszystko czego dowiedziałam się ze stron internetowych. Potem już było tylko: no przecież o Tajlandii to już chyba wszystko wiesz :) Wiem jeszcze bardzo, bardzo mało ...
Wakacje wykupione w Tui do hotelu Kata Palm Resort na typowe 2 tygodnie i dopiero na 2 tygodnie przed wylotem. W moim przypadku nie da rady nic planować wcześniej, ale nawet bez żadnych promocji kiedy policzyłam bilety do Bangkoku, tam 3 dni, potem przelot np. na Samui wychodziło mi taniej. No ale cóż...cieszę się z tego co przeżyłam i zobaczyłam nawet jeśli miejsce nie to i mocno przepłacone.
   Wyruszyliśmy z Opola ok. 14.00, temp. -15 C, chcieliśmy kurtki zostawić w samochodzie, ale jak pomyślałam, że powrót jest planowany w nocy i w polarku mam szczękać zębami to zabraliśmy kurtki ze sobą.
   Lot - masakra! Nie było żadnych opóźnień, nie zabrakło jedzenia czy picia, ale fotele mega niewygodne, ciasno, żadnych monitorków, w czasie międzylądowania w Omanie nie wolno było nawet chodzić po samolocie. Pewnie, że wszystko jest do przeżycia, ale więcej tak nie polecę. W sumie po chyba 12 godzinach lotu wylądowaliśmy w Phuket.
Transfer do hotelu ok, nie było żadnych niespodzianek. I to ciepełko...:) Już mi się tam podobało:)

Hotel Kata Palm Resort






hotelowe lobby







I kilka wieczorowych zdjęć...oczywiście moim dość skromnym aparacikiem ;)




Wg mnie hotel bardzo klimatyczny, taki zadżunglony. Mój mąż stwierdził, że jest kiczowaty ale co tam...mi się podobał :)
Idziemy teraz do pokoju


zabójcze było okienko z łazienki do pokoju. Hehe - otworzyliśmy je tylko do zdjęcia


   Kurcze...ja nie mam zdjęć pokoju! Tak nam się podobało zejście z tarasu wprost do basenu, że zdjęć porobiłam mnóstwo, ale pokoju mało. W czasie naszego pobytu miałam urodzinki no i małżonek zrobił mi niespodziankę i zamówił kwiaty więc przy okazji uwiecznienia kwiatuszków widać trochę pokoju 





no i nasz sajgon...


widać lodówkę z minibarkiem, był czajnik, herbata, kawa, cukier, woda w małych butelkach. Większe butelki, alkohole, minibarek z napojami, jakieś chipsy odpłatne, ale niedrogo


Była wanna, ale oczywiście również prysznic z deszczownicą. Ręczniki codziennie wymieniane, plażowe również. Podstawowe kosmetyki też były, ale nie jakieś rewelacyjne


  Z pokoju byliśmy zadowoleni, ale położenie przy wodzie ma swoje minusy - wilgoć! Przez cały pobyt mieliśmy wigotne ubrania. Nie było czuć stęchlizny, ale wigoć była. Poznaliśmy parę Polaków, którzy mieli pokój na samej górze i oni skarżyli się na duchotę. W pokoju nie było też żadnych półek na ubrania, tylko wieszaki. Nie należę do tych upierdliwych turystów, ale piszę jak było. I tak /jeśli tylko byłaby taka możliwość/ wróciłabym tam choćby jutro! 

Jak gorąco to trzeba się ochłodzić w basenie


pierwsze zdjęcia są robione późnym popołudniem











Z basenu byliśmy baaardzo zadowoleni :) Uformowany w kształcie rzeki, woda cieplutka.






   Oprócz tego basenu "rzeki" był też basen normalny. Przy każdym basenie bar, z leżakami chyba nie było problemów.
Między basenami było miejsce do masaży.
Bardzo podobała mi się roślinność. Oczywiście w wodzie pływały liście i kwiaty, które spadały z drzew i krzewów, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało.











   Przy basenach był bar, w którym można było zjeść przekąski, ale też dania obiadowe. Ceny nie były jakieś wygórowane, ale kiedy mogłam już porównać z innymi miejscami - smakowo te dania nie powalały.
Wieczorem wybraliśmy sie w końcu "do miasta" ;)
Na ulicach szał! Kolorowe tuk tuki, wszędzie słychać umpa umpa...ja wiem, że Wy to wszystko wiecie, ale ja byłam tam pierwszy raz. Atmosferę można porównać do Turcji, ale takich zapachów w Turcji nie ma! :)
Przeszliśmy się kawałek, pooglądaliśmy i wróciliśmy do hotelowej knajpki. Tym razem jedzonko bardzo nam smakowało.



Obok naszego hotelu była knajpka, w której wieczorami śpiewał Delvis ;). Fajnie śpiewał, często goście śpiewali razem z nim, czasem tańczyli. Czasem siadaliśmy tam na jakiegoś drinka




   Przed wyjazdem opierając się na opiniach innych wybrałam biuro Phukettours. Chciałam zarezerwować wycieczki juz w Polsce, ale trafiłam na mur oporu ze strony męża. Kupimy wycieczki na miejscu! Ok - niech tak będzie. No więc na miejscu pisaliśmy maile do tego biura, a odpisywali nam w kółko, że mamy opłacić przez stronę internetową. My...swoim powiedzmy dość skromnym angielskim odpisywaliśmy, że opłacimy przy spotkaniu, że chcemy zapłacić gotówką. Uparci byli, nijak nie mogliśmy się z nimi dogadać. Napisali, że mają bardzo dużo maili i że tylko w ten sposób można zarezerwować wycieczki. No ale my mieliśmy gotówkę przy sobie! Trzy dni trwały negocjacje, które nic nie dały. No i straciliśmy przez to te 3 dni.W końcu wkurzeni wybraliśmy jakieś inne biuro i wybraliśmy Phi Phi + Bamboo, Khao Sok i dwudniowe Similany. Pierwotnie chcieliśmy do Khao Sok jechać na dwa dni, ale przez to cholerne biuro straciliśmy trochę czasu, ponadto mąż zaplanował na 3 lutego /moje urodziny/ uroczystą kolację i musieliśmy być wtedy na miejscu /to miała być niespodzianka dla mnie ;)/ Jakoś nie potrafiliśmy tego wszystkiego poukładać czasowo. Po każdej wycieczce musiał był co najmniej jeden dzień odpoczynku - bo my raczej z tych leniwych jesteśmy. No i stanęło na jednodniowym Khao Sok, nad czym boleję do dzisiaj. Domki na drzewach.... naprawdę mi się marzyły

   Zanim pojedziemy na wycieczki to może coś o plaży. Byliśmy tam raptem 3 razy. Pierwszy raz na plaży Kata - w ogóle mi się tam nie podobało. 
Napatrzyłam się w internecie na te 'bezludziowe" plażyczki i jak zobaczyłam na własne oczy te tłumy na plaży Kata to aż mi się odechciało plażowania. Ludzi było więcej niż na zdjęciach, które oglądałam jeszcze w domu. O leżaku można było zapomnieć. W pełnym słońcu rozłożyliśmy ręczniki na piasku i chyba ze dwie godziny siedzieliśmy po prostu w wodzie bo na słońcu się nie dało. Plaża piękna, ale dosłownie bombardowanie oczu ludźmi już nie fajne. Zdjęć na znak protestu nie robiłam.
Następnego dnia wybraliśmy się na Kata Noi - ta plaża zdecydowanie mi się bardziej podobała, ale ludzi też bardzo dużo. Trzy rzędy leżaków, ale spokojnie. Jest tam zdecydowanie ciszej.










   W międzyczasie wybraliśmy się na wycieczkę do Khao Sok /wycieczkę opisuję w osobnym wątku/ Potem odpoczywaliśmy na plaży Kata Noi lub na naszym tarasiku. Wybraliśmy się na targ /przypominam, że odbywa się tam w poniedziałki i czwartki po południu/. I dopiero na targu zobaczyłam zupełnie inne ceny - te normalniejsze ;)











no i coś dla mnie ;)






















zrobiliśmy sobie jedzeniowe zakupy i wróciliśmy do hotelu




Wieczorem czekała na mnie niespodzianka - najpierw te kwiaty w pokoju, urodzinowa kolacja i puszczanie lampionów. Postarał się mężulek ;)











Oczywiście marzenie.....żeby do Taj wrócić :)

   Hotel przygotowywał się do Chińskiego Nowego Roku. Zapisaliśmy się na imprezę, zapłaciliśmy po 650 baht, zarezerwowaliśmy stolik. W tych dniach w Kata pojawiło się bardzo dużo Chińczyków. Był tłok na ulicy. W hotelu przygotowali scenę i otwarty bufet all.
A nam /oprócz wcześniej zalanego telefonu/, żeby strat nie było za mało jeszcze wysiadła lampa błyskowa w aparacie
Kolacja upływała nam przy spokojnej muzyce



Potem były występy magika i tańce







Pojawił się smok


Jedzenia przygotowano bardzo dużo











   Zaskoczyło mnie bardzo, że na tej kolacji było bardzo mało Chińczyków - widocznie świętowali w innych miejscach. O 22.00 właściwie to było już po imprezie.
Na koniec puścili fajerwerki. Taki to był "sylwester"

   Innym razem postanowiliśmy troszkę pozwiedzać. Wynajęliśmy samochód z kierowcą za 1500 baht na 6 godzin. Wiem, że drogo, ale chcieliśmy pojechać do tygrysów, do Wat Chalong i do ogrodu botanicznego. Tuk tuki wyszłyby tak samo. Tylko do tygrysów w jedną stronę kosztował 400, a tam musieliśmy być bo to marzenie mojego męża - dotknąć tygrysa. Temat jest kontrowersyjny, zdaję sobie z tego sprawę. Tłumaczyłam sobie, że w tym miejscu tygrysy nie są przywiązywane, ale...z jednej strony są tam chronione, rozmnażane,,,,nie, nie ma co tłumaczyć - w tej chwili inaczej myślę i jestem przeciwna takim miejscom
   Trafił nam się bardzo fajny kierowca, miał na imię Dee /tak się wymawiało/ i próbował nam troszkę poopowiadać o życiu w Taj. On "próbował", a my "próbowaliśmy" zrozumieć ;)
Mąż wykupił sobie pakiet all czyli tygrysy dzieciaczki, dzieci, średnie i duże. Mnie oczywiście siłą musieliby zaciągnąć do dużych.
Do maluszków trzeba było zmienić buty na ich klapki. W klatce przebywało się ok. 10 min...no właśnie...w klatce :(





   Potem pojechaliśmy do ogrodu botanicznego. Zanim jednak tam trafiliśmy, Dee zapytał nas czy zgodzimy się żeby nas zawiózł na chwilę do sklepu jubilerskiego. Czytałam wcześniej, że tak kierowcy robią, ale ponieważ nasz grzecznie się zapytał i wyjaśnił, że jeżeli zgodzimy się tam pojechać to on dostanie parę litrów paliwa za darmo, a jeśli coś kupimy to dostanie jakąś kwotę procentową od zakupu - machnęłam ręką i zgodziłam się. Sklep był bardzo duży, ceny bardzo wysokie, oczywiście nic nie kupiliśmy :)  Zajęło nam to dosłownie parę minut.
Do ogrodu botanicznego wstęp kosztuje 500 B.
Ogród podzielony jest na takie jakby tematyczne "działki". Jest ogród palmowy, ogród japoński, las deszczowy, ogród bonsai i inne
















Bardzo mi się tam podobało, ale na spokojne obejrzenie potrzeba więcej czasu, my byliśmy ograniczeni czasowo




















Szczególnie podobał mi się las deszczowy. Był wodospad, w ogóle było tam tak magicznie






Pokatuję Was trochę tymi roślinkami :) Mogłabym tam chodzić godzinami



W środku są również stawki z rybami








Ogólnie polecam ten ogród - można się tam bardzo wyciszyć 

   Ogród botaniczny jest niedaleko Wat Chalong i tam pojechaliśmy w następnej kolejności. Trafiliśmy tam chyba na jakieś Święto, od razu skojarzyło mi się z naszymi odpustami. Tłumy ludzi i przy Świątyni był targ, który organizowany jest raz w roku i trwa przez tydzień. My trafiliśmy na pierwszy dzień
Oczywiście buty zostawia się przed wejściem do Świątyni, a kobiety, które mają odsłonięte ramiona i kolana dostają ubranko /ja miałam swoją chustę/













Nie znam się na religii, a szczególnie na buddyźmie i nie mam pojęcia o co chodziło, ale były usypane góry piachu, w które ludzie wbijali malutkie chorągiewki. 





Palili również kadzidełka

















No i wchodzimy do środka...






















   W całym Kata bardzo często było słychać odgłosy petard. Nasza rezydentka tłumaczyła, że jak ktoś się modli w Świątyni i jego życzenie się spełni to jest taki zwyczaj, że wraca się do Świątyni, kupuje petardy, a w specjalnym piecu facet ubrany od stop do głów, w słuchawkach odpala te paterady. Zamroczyło mnie chyba bo nie zrobiłam zdjęcia tego pieca. Wystrzały było słychać bardzo często :)
No i jeszcze został targ :) Targ - super, ale targ w takim upale - już nie super!




fuj fuj fuj!



nie mogłam się oprzeć ;)














nie chodzi o koszulki, ale zwróćcie uwagę na cenę...niecałe 3 zł. ;)


można było się posilić



i jeszcze okolice Świątyni





można było skorzystać z fryzjera ;) a co - zrobiłam sobie fryz...


   Po powrocie do hotelu był oczywiście basen i odpoczynek. Musieliśmy poczekać kilka dni na Similany więc jeździliśmy na plażę Kata Noi. Bardzo posmakowała nam Green Curry i mąż stwierdził, że takiej dobrej jak na plaży nie jadł w żadnym innym miejscu 


Ja wybrałam sobie to ;)


a to nasza knajpka na plaży



na plaży można było kupić też bikini - hehe, kupiłam 4 :) po 25 zł.


W miasteczku upodobaliśmy sobie knajpkę, niedaleko naszego hotelu. Super rodzinna atmosfera, pyszne jedzonko i ceny nie za wysokie


Wiecie, ze ja w angielskim nie za bardzo...przy nazwach potraw były obrazki. Zresztą, w większości knajpek były


polecam w tej knajpce zapiekane mule - PYCHOTA!


A jak to w Tajlandii przed każdą restauracją są wyłożone ryby i owoce morza, które można sobie wybrać do zjedzenia




   Oczywiście korzystaliśmy też z masaży, których baaardzo mi teraz brakuje. Jak się przypiekłam w pierwszych dniach to oczywiście masaż aloe vera, w Kata kosztował 500 B za godzinę. Tajski masaż - 300, z olejkami chyba 400. Ceny były wszędzie takie same. Chodziliśmy też na rybki :) 100 B za 15 min.


   Żeby zakończyć już ten mój pobyt na Phuket, dorzucę jeszcze Big Buddę. Świątynia jest budowana na wzgórzu ponoć już od 10 lat. Jego głowa góruje nad okolicznymi miejscowościami, widać ją z plaży Kata, z Kata Noi, z Chalong i pewnie z jeszcze wielu innych. 
Wynajęliśmy znowu samochód na kilka godzin i pojechaliśmy. Z Kata jedzie się tam chyba z 20 min., fajna droga serpentynką do góry :)
Po drodze oglądaliśmy miejscowe domki - i te biedniejsze i te chyba bogatszych Tajów. Były oczywiście punkty widokowe, jakieś słonie po drodze, quady.
Wejście free i tak jak w innych  Świątyniach, jeżeli kobieta ma odkryte ramiona i kolana to dostaje ubranko











   Można było ustawić się w kolejce do mnicha, który mógł przez 7 minut pomedytować trzymając za rękę i potem zawiązywał sznureczek na nadgarstek. 



wpisaliśmy się oczywiście do księgi pamiątkowej  :)



a jak skończy się budowa to ma wyglądać tak





Bardzo mi się podobało to, że w wielu miejscach tam ludzie kupowali i wieszali dzwoneczki :) niektórzy podpisywali je, inni nie

















to zdjęcie przypomina mi trochę egipskie posągi 




no i na zakończenie trochę widoczków ze wzgórza









   I na tym już zakończę pobyt w mojej baaardzo długo oczekiwanej Tajlandii. Bardzo cieszę się, że w końcu udało mi się tam dotrzeć :)
Pewnie, że jest mnóstwo piękniejszych, spokojniejszych, bardziej rajskich miejsc, że mogłam wybrać inne wersje wycieczek itd., ale i tak jestem mega zadowolona.
i gdybym tylko mogła - pakuję plecak i mogę wrócić nawet w to samo miejsce :)
Dziękuję wszystkim, którzy wyruszyli w tą moją podróż i mam nadzieję, że części osób podobała się Tajlandia widziana moimi oczami





















































































































































































































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2017 Wojaże Słowików