Kiedy hiszpańska ekspedycja, którą kierował Miguel López de Legazpi, dotarła w 1565 roku do wybrzeży wyspy Siquijor, oczom żeglarzy ukazały się drzewa molave, których korony rozjarzone były tysiącami świetlików. Hiszpanie nazwali wyspę Isla del Fuego (Wyspa Ognia), a nazwa ta pozostaje aktualna do dzisiaj, nie tylko ze względu na świetliki, ale całą magiczną atmosferę Siquijor czyli "podobno" raj na ziemi 😊
Żeby się tam dostać z Tagbilaran - kupujemy bilety na prom Ocean Jet. Cena biletu to 700 peso do Dumaquete i 210 peso z Dumaquete do Siquijor. Bilet jest łączony i nie ma potrzeby wysiadania z promu. My kupujemy bilety za pośrednictwem hotelu i płacimy o 100 peso więcej. Z hotelu zabiera nas bus i jedziemy prosto do portu - jest upał! Tak to już w naszej podróży jest - w czasie transferów prawie zawsze mamy piękną pogodę, a na miejscu...bywa różnie 😒
Mimo, że mieliśmy już bilety trzeba było swoje odstać w kolejce żeby nadać bagaże - płaci się za to osobno. Za dwie osoby zapłaciliśmy chyba 300 peso. Potem trzeba jeszcze stanąć w następnej kolejce do Area Fee - żeby móc wejść do terminala też trzeba zapłacić 20 peso.
Na biletach każdy ma swoje wyznaczone miejsce. Czytałam wcześniej, w innych relacjach, że trzeba wziąć jakieś ciepłe ciuchy bo klimatyzację na promach włączają na maxa. Ja nie musiałam się ubierać, nie było mi zimno, ale już Malginia z mężem /którzy siedzieli dalej i bezpośrednio pod nawiewem/ zmarzli okrutnie! Na nic zdały się polary i szale - nawiew był wyjątkowo sprawny 😊
Osoby, które palą wychodziły na tył promu - tam można było sobie puścić dymka
Po ponad dwóch godzinach dopłynęliśmy do Dumaquete - tam część osób wysiadła, inni wsiedli i popłynęliśmy dalej. Po ok. 45 min. dopłynęliśmy do Siquijor.
To zdjęcie, które wstawiłam wyżej chyba jest z dnia, kiedy wypływaliśmy z Siguijor, bo niebo jest niebieskie, a nas przywitał tradycyjnie deszcz 😐
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po zejściu z promu: na wyspie jest zakaz palenia w mięjscach publicznych!!!
Od razu kupiliśmy bilety powrotne do Dumaguete.
Przy porcie stoją już gotowi zabrać nas tricyklowcy i kierowcy busów. Targować się trzeba!!!
Zamówiliśmy busa do Hotelu White Villas Resort za 400 peso /200 za parę/
Hotel White Villas Resort kameralny, pokoje fajne, brak lodówki!, basen, przy plaży...było ok 😊 I jak wszędzie...prawie wszędzie - przemiłe dziewczyny pracujące w restauracji!
I widok z naszego balkonu
Nasz balkonik
I restauracja
W życiu nie widziałam takich okazów! 😮
Niektóre zdjęcia są w słońcu bo następnego dnia mieliśmy przepiękną pogodę - WRESZCIE!!! 😎
No to się prażymy!
Leżakow było tam bardzo mało, zaledwie kilka na plaży, ale na krzesełkach też nie było źle. Zachłysnęliśmy się tym słońcem i nic nam nie przeszkadzało.
Plaża przy tym hotelu jest długa i w miarę szeroka. Na zdjęciach wygląda pięknie, ale niech Was nie zmyli to co widzicie 😖 Piasek to nie piasek tylko jakby zmielona rafa - na boso radzę nie chodzić. Wykąpać się też raczej jest trudno, ponieważ przy brzegu jest muł - stopy zapadają się...nieprzyjemne uczucie.
Dzieciaki /i nie tylko/ mają frajdę 😂
Hehe...no plamy nie dał i jakoś na tej linie się utrzymał 😂😂😂
próbowałam, ale...na próbach się skończyło 😉
wolę jednak tak 😉
Idziemy dalej obserwując pracę miejscowych
Ten człowiek bardzo długo pływał, miał do siebie przywiązany pojemnik, nie wiem co do niego zbierał - jeżowce? muszle?
Niektórzy chodzili tak zamaskowani
Idziemy dalej i nagle.... 😮
Pewnie ktoś podgląda co porabiają królowie na San Escobar 😂
Potem natknęliśmy sie na ludka
Ale zaraz zaraz...co on ma między nogami? 😉 I to się rusza!!!
Bardzo fajnie się spacerowało po tej plaży - i jak widać nie tylko nam 😵
Po plaży, nie tylko tej - po wszystkich plażach biegało bardzo dużo psów
Upatrzyliśmy sobie jedną sunię - najbardziej wychudzoną i codziennie dostawała od nas jedzonko. Resztek z naszych posiłków było za mało więc mąż codziennie kupował puszke mięsną. Wyobraźcie sobie sytuację...kupiliśmy puszkę, ale trzeba było ją otworzyć - nie było czym. Siedzieliśmy w hotelowej restauracji i mąż zapytał się czy może ktoś pomóc w otwarciu - no problem 😊 Pani zabrała puszkę na zaplecze, po chwili przyniosła otwartą i mówi, że zaraz sztućce przyniesie 😅 Zaczęliśmy tłumaczyć, że to dla psa... 😂😂😂 Chociaż przez kilka dni sunia nie chodziła głodna 😊 Tuż obok naszego hotelu byli inni Polacy - poprosiliśmy żeby zaopiekowali się tą sunią gdyż zostawali tam o kilka dni dłużej.
Zastanawiałam się jak to z tymi psami jest. Biega ich wszędzie bardzo dużo, ale nie widziałam żeby je ktoś przeganiał. W większości są wychudzone. Te bardziej wypasione są po prostu sprytniejsze. Wszystkie są do siebie podobne i wystarczy, że któryś czymś się różni - ma dłuższą sierść, inną barwę...od razu ma też brzuch większy bo staje się pupilkiem turystów. Te niczym nie wyróżniające się są baaardzo chude.
Mąż zaczął szperać w internecie i przeczytał, że niestety - na Filipinach ludzie też jedzą psy. Jest to nielegalne i praktykowane w niektórych miejscach.
Ja wiem, że świat jest wielki i bardzo różnorodny. Po to go zwiedzamy żeby min. poznawać inne kultury i zwyczaje. W innym miejscu to my jesteśmy gośćmi i nie pozostaje nam nic innego jak tylko obserwacja. Czasem aż się gotuje w nas z oburzenia i ja to rozumiem. Z jedzeniem psów jednak nigdy się nie pogodzę bo ja psy po prostu lubię 😊 Zarodka kaczego /Baluta/ który jest przysmakiem na Filipinach też nie zjem, robaków też...ale inni to jedzą bo zostali tak wychowani.
Pamietam jak w Tajlandii nasz kierowca specjalnie jechał na targ żeby kupić mięso szczura dla żony - było ono droższe od kurczaka ... Zresztą - można na ten temat dyskutować w nieskończoność.
A teraz jeszcze pomęczę Was plażowymi klimatami
Przy plaży można wynająć takie chatki
Jak zwykle mieliśmy ubaw z obserwowania Chińczyków? Japończyków? - nie rozróżniam ich 😂
Przypominam, że woda po kolana...
Przy hotelu, czasem na plaży, czasem w wodzie /zależy od poziomu wody/ ustawiona jest platforma. Świetny pomysł! Korzystaliśmy z niej przede wszystkim do scenerii zachodów słońca bo zachody tam były przepiękne!!! W ciągu dnia można wypić sobie tam wypić drinka czy piwo 😊
Teraz będzie kolorowo 😃
Któregoś dnia obudziłam się po 5 rano, wyszłam na balkon...co to jest??? W morzu gdzie była woda jakieś pagórki. Złapałam aparat i lecę na plażę....a to zwykły odpływ był 😉
Wieczorem pojechaliśmy do Bah'a Baru. Pracuje tam Polak - Rafał Baran, który od dwóch lat mieszka na Filipinach i jak sam powiedział: kiedyś rodzice zastanawiali się kiedy wróci - teraz już się pytają: czy w ogóle wróci? 😉 Rafał prowadzi bloga "szukającprzygody" i z jego porad również korzystałam przed wyjazdem. Okazał się bardzo miłym, młodym człowiekiem, spędziliśmy wspólnie wieczór. Bah'a Bar to bardzo urokliwe miejsce, szczerze je polecam 😊
Część zdjęć będzie z następnego dnia gdyż ponownie odwiedziliśmy tą restaurację w drodze na wycieczkę po wyspie.
Muzyka na żywo...jest klimacik 😊
W tych dwóch ogromnych drinkach jest po 7 gatunków alkoholu 😲 Na ścianie wisi tablica i narodowość osoby, która zamawia tego drinka jest na niej wpisywana - Polacy oczywiście prowadzą!!! 😆 Drinki wielkie i porcje też ogromne!
Można w tym miejscu odpocząć i naprawdę się odprężyć.
Fajnie jest pomoczyć się w hotelowym basenie czy pospacerować po plaży, szczególnie jeśli słońce w końcu świeci, ale ta wyspa oferuje o wiele więcej! 😊
Siquijor nie jest dużą wyspą i przede wszystkim polecam pobyt na niej osobom, które szukają ciszy i spokoju.
Urzekło nas tam wszystko - piękne krajobrazy, widoki na doliny porośnięte palmami, małe wioski, morze, spokojny tryb życia, przemili i pomocni nieznajomi ludzie. Można tutaj naprawdę odpocząć, a przy okazji nie zanudzić się.
Podobno na wyspie mieszkają szamani, którzy z pomocą złych czy dobrych duchów są w stanie uleczyć człowieka ze wszytkiego - nie sprawdzałam czy tak jest naprawde 😉
Ze względu na bardzo dobry stan dróg wyspę można spokojnie objechać samemu na skuterze, ale my na skuterkach trochę nie za bardzo... smiech więc na kolejny dzień umówiliśmy się z kierowcą tricykla i pojechaliśmy na całodniową wycieczkę 😊
Rano, po śniadaniu kierowcy już na nas czekają 😊 Ubrani w biało czerwone koszulki 😃
I zaczynamy naszą eksplorację Siquijor 😃 Częściowo zdajemy się na wybór naszych kierowców. Na pierwszy ogień idzie słynna Paliton Beach. Z naszego hotelu nie jest tam daleko, jechaliśmy może 15 minut.
Sama plaża...hmm...ładna, ale ładny tylko mały kawałek. Wszerz ktoś zawiesił sznurek - prywatna jest? Można tam wchodzić? Pojedynczych ludzi widać więc i my przechodzimy pod sznurkiem
Na drugiej strony plaży rybacy sprzedawali świeżo złowione ryby
Pochodziliśmy sobie troszkę po tej plaży, potaplaliśmy się w wodzie i poprzyglądaliśmy się rybakom. Plaża ładna, ale jakoś szału nie było 😉
Z Paliton Beach pojechaliśmy w stronę Lazi /na mapach google miejscowość ta widnieje jako Łazy/ 😉 Fajna pomyłka 😊
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy Bah'a Bar - zdjęcia wkleiłam wyżej. Chciałam zobaczyć jak to miejsce wygląda na dnia. Pomachaliśmy Rafałowi, który już intensywnie pracował 😊 Potem mijaliśmy słynny Coco Grove Beach Resort. Może uda nam się na chwilkę zerknąć do środka? Pani w recepcji pozwoliła nam chwilkę pokręcić się w okolicy basenu.
Okolice basenu prezentowały się całkiem całkiem... 😊 Dalej już nie zapuszczaliśmy się
Jedziemy dalej. Kolejny punkt programu to magiczne stare drzewo (Century Old Balete Tree). Drzewo ma podobno ponad 400 lat. W jego cieniu można usiąść, zamoczyć nogi w wodzie, w której głodne rybki obskubią nasze stopy z martwego naskórka 😉 Ta przyjemność kosztuje 10 peso.
W tym miejscu stoi kilka straganów, a w nich misz masz...
Tylko słonko sie gdzieś znowu schowało 😒 Zatrzymaliśmy się, powspinaliśmy się na jakieś pagórki i nagle...pac! Ktoś leży! No jak to kto...mój ślubny leży 😉 dzielnie trzymając rękę z aparatem w górze...całe szczęście! Ale coś jest nie tak... ręka cała zadrapana, palec jakiś taki grubszy się zrobił...nie fajnie 😢
Z palcem walczyliśmy przez kilka dni /podkradałam ocet w restauracji/ 😉 ale krzywy jest do dzisiaj
Kolejnym punktem naszej wycieczki jest San Isidro Labrador Parish Church w Lazi. Jest to jeden z najstarszych kościołów na Filipinach.
Z palcem walczyliśmy przez kilka dni /podkradałam ocet w restauracji/ 😉 ale krzywy jest do dzisiaj
Kolejnym punktem naszej wycieczki jest San Isidro Labrador Parish Church w Lazi. Jest to jeden z najstarszych kościołów na Filipinach.
Trzeba zaznaczyć, że Filipiny to chrześcijański bastion Azji. Podaje się, że aż 81 % mieszkańców tego kraju, to katolicy. Swoją wiarę manifestują wszędzie! Pokazałam wcześniej zdjęcie strażnika z ogromnym krzyżem na piersiach 😉 Zdjęcia Marki Boskiej, figurki, obrazy można spotkać wszędzie - w sklepach, w dość często spotykanych kapliczkach...i dlatego byłam bardzo zaskoczona stanem w jakim zastałam ten kościół. Wymaga bardzo poważnego remontu, w dachu widać było dziury a w środku fruwały ptaki.
Czas na wygłupy 😉
Kościół został zbudowany za czasów hiszpańskich w 1884 roku z miejscowego koralowca i widać to szczególnie na zewnątrz, w miejscach gdzie odpada tynk
Z Lazi jedziemy nad wodospad Cambugahay, który jest jednym z symboli górzystej wyspy. Krystalicznie czysta woda zachęca do schłodzenia się.
Przy zejściu znajduje się parking i za każdy skuter czy tricykl trzeba zapłacić chyba 10 peso. Żeby zobaczyć wodospad trzeba zejść po duuużej ilości schodów. Z zejściem nie było problemów, ale z wejściem…
Wodospad jest trzypoziomowy i każdy ma swój basen.
Można się tam wykąpać i poskakać 😉 Za skok jednak trzeba zapłacić 50 peso
I kolejny poziom
Skoków nigdy dość...
Pora wracać, ale żeby dostać się do tricykla trzeba pokonać te nieszczęsne schody 😮
Nie wiem ile tych schodów tam jest, zaczęłam dzielnie, spokojnie, co chwila oddech, odpoczynek...nagle widzę jak truchtem biegnie nasz kierowca - z uśmiechem na ustach minął mnie...no nie...dam radę! Pod koniec…. 😌
Jedziemy dalej...przez stary, dosyć ciemny las 😉 i nagle niepodzianka! Las się kończy nad plażą 😊
Znowu schody...
Niestety - słońca brak 😑 To plaża Kagusuan położona na wschodzie wyspy. Sama nazwa plaży mówi o tym, że tworzą ją drobne korale. To nie piasek tam leży tylko jakby zmielone korale.
Plaża jest długa, odosobniona, brak tu tłumów, ale również brak jakiegokolwiek zaopatrzenia 😉 Jeśli nie przywieziesz ze sobą picia - będziesz spragniony 😊 Wyobrażam ją sobie w słońcu...nam tradycyjnie nie było to dane
Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy to plaża Salagdong. Wstęp jest płatny - za trzy osoby w tricyklu zapłaciliśmy 75 peso.
Plaża podzielona jest na dwie części - jedną od promenady oddziela betonowa zapora.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się druga część plaży
Pokazałam Wam lewą i prawą stronę tego miejsca, ale wszyscy jeżdżą tam ze względu na środek
Na klifie zbudowano platformę, z której co odważniejsi skaczą do wody. Jest też zjeżdżalnia, ale wtedy kiedy ja tam byłam - była zamknięta.
Byłam zaskoczona, że ludzie w tym dniu odważyli się skakać - wiał dosyć silny wiatr i fale były naprawdę spore. My aż tacy odważni nie jesteśmy 😉 Posiedzieliśmy troszkę na tej plaży, na obiad zjedliśmy fajną zupę /za 140 peso za dwie osoby/. Smaczna była 😊 Gdybym miała ocenić to miejsce to znowu będzie hmm... Tak jak wszystko na Filipinach - pomysł fajny, miejsce fajne, ale wszystko takie jakieś niedokończone... jakby w budowie. Podobno można gdzieś tam wynająć pokoje i zostać na dłużej.
Objeżdżamy dalej wyspę i kolejna plaża - Tulapos Marine Sanctuary. W tym miejscu podobno jest fajna rafa i można pooglądać kolorowe rybki. Za snorkeling się płaci, ale gdzie? komu? Tam nikogo nie było!
I podobne spostrzeżenia jak przy poprzedniej plaży - miejsce malownicze, ale dosłownie zasyfione! Przy odpowiednim zarządzaniu ta plaża mogłaby być perełką... oceńcie zresztą sami.
Chmury...chmury...nie chciały nas opuścić 😒 Świat wydaje się wtedy taki ponury...😓😓😓
Powolutku wracamy do domciu, ale po drodze zahaczamy jeszcze o Larenę i punkt widokowy. Nasze tricykle na razie dają radę
Zaczynamy się tymi motorkami wspinać...wyżej...i wyżej... w pewnym momencie nasz motorek nie dał rady 😉 Musieliśmy wysiąść, nasz kierowca kilka razy zawracał, rozpędzał się i znowu...i znowu 😊 W końcu jest! Rozpędzony podjechał na samą górę, a my grzecznie jak te gęsi za nim...
Na szczycie jest kopuła, pod którą schroniliśmy się bo zaczęło padać, a wiatr tak wiał, że mało nam głów nie pourywało! Jest tam też kawiarenka, w której WRESZCIE!!! napiłam się pysznej latte
Droga, którą wdrapywaliśmy się na górę
Po kawce niestety już słonko bardzo się zniżyło
Jest już późno i wracamy do hotelu, ale nagle stop - niespodzianka! 😊 Zatrzymaliśmy się jeszcze w /nie jestem pewna czy dobrze napiszę nazwę/ Mangrova Reserve Area.
Słońce już zachodziło
I na tej atrakcji zakończyła się nasza wycieczka. W deszczu wróciliśmy do hotelu. To był bardzo udany dzień 😊
Innego dnia wybraliśmy się do miasteczka Siquijor. Musieliśmy wymienić pieniądze w kantorze. Na miejscu pani pyta nas o paszporty - nie mamy...to nie możemy wymienić pieniędzy!
W końcu załatwiliśmy to inaczej - pieniądze wymieniliśmy na licencję naszego kierowcy tricykla, który na nas czekał 😉 Kilka zdjęć z miasteczka
Innego dnia wybraliśmy się do miasteczka Siquijor. Musieliśmy wymienić pieniądze w kantorze. Na miejscu pani pyta nas o paszporty - nie mamy...to nie możemy wymienić pieniędzy!
W końcu załatwiliśmy to inaczej - pieniądze wymieniliśmy na licencję naszego kierowcy tricykla, który na nas czekał 😉 Kilka zdjęć z miasteczka
Nazajutrz około południa pojechaliśmy z kupionymi wcześniej biletami do portu. Czas płynąć do Dumaquete. Pogoda oczywiście żyleta!!! No tak...transfer 😉Słońce grzało jak oszalałe, ale wiał dosyć silny wiatr. W porcie tradycyjnie...dodatkowa opłata żeby się dostać do area fee + opłata za oddanie bagaży. Uff - możemy wejść do terminala. Zaglądamy na zewnątrz - naszego promu jeszcze nie ma. Po jakimś czasie zapowiadają, że będzie opóźnienie bo są wysokie fale i nasz prom jeszcze nie wypłynął z Dumaguete. Hmm... Siedzimy na krzesełkach, dyskutujemy, przed nami siedzą młodzi Filipińczycy... Po jakimś czasie komunikat: Prom, którym mieliśmy płynąć do Dumaquete odwołany! To prom firmy Ocean Jet i jest zbyt mały żeby poradzić sobie z wysokimi falami. Mamy oddać kupione wcześniej bilety i kupić inne - na prom firmy Montenegro, który jest tańszy, płynie dłużej, ale jest większy i z falami sobie poradzi. Młody Filipińczyk siedzący przed nami wstał, popatrzył się na nas i nagle; KURWA MAĆ!!! 😅😅😅 hahaha...trzeba było widzieć nasze miny 😉 Potem rozmawialiśmy z nim, podpowiadał nam gdzie na wyspie mamy się udać na autobus, gdzie wsiąść, gdzie wysiąść...miły chłopak 😊
I tak nam minął kolejny dzień...w porcie. Byliśmy świadkami jak jednemu turyście wiatr zwiał czapeczkę do wody - ten nie zastanawiał się długo, po prostu wskoczył do wody żeby ją wyłowić. Między statkami...no cóż...dał radę 😉
Żegnamy się więc z Siguijor, w następnym poście opiszę nasz pobyt na Dumaguete.
Tak czy inaczej...z sloncem czy bez...bylo i sie widzialo i nikt nam tego nie zabierze.Asia fajna podroz i przygod co niemiara.A jak tam u Slowika z paluszkiem? Lenus
OdpowiedzUsuńDzięki Lanuśka :) Absolutnie nie żałuję pobytu na tej wyspie - jest taka wiejska, sielska, anielska... :)))
UsuńA palec...jest krzywy nadal. Mąż uparł się, że pójdzie do normalnej, publicznej przychodni i poszedł. Haha...ma termin wizyty na czerwiec. Niech żyje nasza polska służba zdrowia!
Byliśmy na Siquijor w styczniu 2017 roku. Na jednym z Waszych zdjęć jest biały pies. My karmiliśmy taką samą białą, wychudzoną sunię. Dokarmialiśmy też inne psy. Myślę, że wielu turystów (zwłaszcza z Polski) tak robi. Spaliśmy w sąsiednim The Bruce w domku zaraz za Waszym barem. Naszą relację z Siquijor możecie przeczytać na www.1000krokow.pl (druga część właśnie się pisze).
OdpowiedzUsuńO! Jak miło :) Nie spotkaliśmy się wtedy w styczniu? Bo w czasie naszego pobytu w tym domku była czwórka Polaków i rozmawialiśmy między innymi o psach :)) Zaraz zerknę na 1000kroków :)
Usuń