To już ostatnia część mojej relacji z Sokotry. Ostatnie dwie noce spaliśmy na plaży Arher, u podnóża wielkich wydm.
Te wydmy są już konkretne, dochodzą do 300m i są miejsca, w których dochodzą do samego morza.
Oto nasze obozowisko
Wieczorem jak zwykle biesiadowaliśmy na plaży, tym razem bez napojów %, które się skończyły. Nasz opiekun zaproponował nam bimber z daktyli. Ale, że jak... w kraju muzułmańskim, w czasie Ramadanu?! No tak, wszystko jest do załatwienia. Butelka 1,5l za 40$. Ok, złożyliśmy się i następnego wieczoru alkohol nam dostarczono. Nie jestem znawcą napojów wyskokowych ale w/g mnie był to czysty spirytus! Przynajmniej w smaku. Jak widać każde ograniczenia można obejść. Pytaliśmy się naszego opiekuna np. o małżeństwa, jak to wygląda w ich kraju, jak młodzi poznają się kiedy mężczyzna widzi tylko oczy swojej przyszłej małżonki. Teoretycznie nie można się widzieć przed ślubem, ale jest coś takiego jak WhatsApp i tam już można się oglądać :)) Podobnie jak z tym alkoholem - nie można, a jest :))
Wstaliśmy pełni nadziei na piękny wschód słońca, ale wschodu nie było :) tzn. był, ale nie jakiś spektakularny - można było spać dalej.
A tak biesiadowaliśmy na plaży
Plaża Archer usiana jest malutkimi kopczykami krabów.
Żeby nam nie było zbyt nudno, jedziemy jeszcze raz w góry. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się wykąpać w naturalnym basenie :)
Tą drogą będziemy jechać
Tym razem samochód naprawdę się zepsuł, ale mieliśmy w ekipie ponoć najlepszego mechanika na świecie i dosyć szybko autko naprawił :)
Dojechaliśmy do miejsca, w którym rosło bardzo dużo drzew butelkowych. Ich kształty zaskakiwały :)
Dojechaliśmy do miejsca postojowego, w którym mogliśmy się przygotować do trekkingu. Droga prowadziła na początku ostro w dół, potem już spokojnie maszerowaliśmy, a raczej skakaliśmy po skałach i kamieniach. Pojawiły się też pojedyncze dragony.
Posiedzieliśmy tam chyba godzinkę - to kolejne miejsce, które warto zobaczyć będąc na Sokotrze.
Droga powrotna była ciężka, ale do przeżycia.
Odwiedziliśmy jeszcze najdalej wysunięty punkt na wschód, to Ras Erissel - miejsce, w którym łączą się wody Morza Arabskiego i Oceanu Indyjskiego. Wg mnie nic tam ciekawego nie ma, chociaż plaża obok piękna :)
Wracając z tego miejsca odwiedziliśmy lokalną wioskę, gdzie wypiliśmy herbatkę u jednego z gospodarzy. Oczywiście siedzieli z nami sami panowie i dzieci, kobiet w ogóle nie widzieliśmy.
Dzieci zaciekawione, ale już można zauważyć, że chcą zarobku za zdjęcie.
Zostało nam ostatnie miejsce do odwiedzenia - to Rezerwat Morski Dihamri. Przy brzegu stoją wybudowane na stałe wiaty, w których można odpocząć i zjeść posiłek. Są tam też toalety i niestety, akurat wtedy kiedy my tam byliśmy, było bardzo dużo ludzi. Można też wypożyczyć maskę i rurkę do snurkowania. Rafa podobno jest fajna, ale nie powala - tak mówili Ci, którzy pływali /ja odpoczywałam/. W tym miejscu trochę spięliśmy się z Rosjanami, których spotkaliśmy potem jeszcze na lotnisku. Ruscy jak to Ruscy - uważają, że świat należy do nich i wszystko im się należy!
Miejsce to łatwo rozpoznać dzięki skałom, które widoczne są z daleka.
Chcieliśmy jeszcze polatać dronami nad wrakiem statku, ale już nie wolno! Oglądałam w internecie filmy z tym statkiem, ale już wybudowane są dwa hotele obok i loty dronami są zakazane w tym miejscu. Poza tym statek jest już rozbierany przez lokalne firmy.
Na tym zakończyliśmy naszą podróż. Wieczorem, po kolacji były nawet tańce na plaży - czas się powoli żegnać z tą cudowną krainą.
Ostatniego dnia czekała nas niespodzianka - nasz kierowca Salaman zaprosił całą grupę do swojego domu na niby kolację / właściwą kolację przygotował dla nas nasz kucharz w hotelu przy lotnisku/. Byliśmy bardzo zaskoczeni. Spodziewałam się jakiejś strasznej biedy, tymczasem zaproszono nas do wielkiego salonu, w którym ustawione były wygodne sofy. Gospodarz rozłożył dużą matę na podłodze i zaczął wnosić różne potrawy, napoje w dzbankach - było tego bardzo dużo. Nie wypadało nam robić zdjęć więc zdjęć z tego miejsca nie mam. Tylko zdjęcie pamiątkowe z Salamanem.
Tak wygląda wejście do domu
Do Hadiboh dojechaliśmy już późno i niestety nie załapaliśmy się na targ, a szkoda.
Ostatni nocleg mieliśmy zarezerwowany w hotelu niedaleko lotniska. To hotel kontenerowy, żadne luksusy, ale były normalne łóżka i łazienka. Wieczorem nasz kucharz przygotował dla nas kolację, śniadanie mieliśmy już hotelowe /o wiele słabsze niż w poprzednie dni/. No i nastąpił powrót przez Abu Dhabi do domu. Teraz mogę już tylko wspominać :)
Czas na podsumowanie! Wszystko ma swoje plusy i minusy, po przeczytaniu tego co napisałam każdy musi sam wyrobić sobie zdanie. Wyspa jest na pewno zupełnie inna od tych, które widziałam. Jest jeszcze dzika, naturalna, ciekawa, bezpieczna, miejscami magiczna :) Jest na niej wszystko co potrzebne do nacieszenia oczu i głowy. Czy polecam podróż do tego miejsca? Oczywiście!!! Jasne, że za tą cenę możecie wypocząć przez dwa tygodnie w rajskim miejscu z opcją All, ale na tym właśnie polega magia Sokotry - czułam się tam jak nastolatka na obozie harcerskim /no może z tą nastolatką przesadziłam bo kości bolały bardziej/. Jeśli ktoś z Was zechce zobaczyć tą wyspę inną od wszystkich to niech zrobi to jak najszybciej, bo za jakiś czas na pewno nie będzie to już to samo miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz