Opuszczamy już Tanzanię, niestety :(. Około godziny 7 rano wyjeżdżamy w stronę Kenii - kierujemy się w kierunku Amboseli.
Ostatnie zdjęcia z tarasu widokowego i w drogę. Na drodze była mgła...i to taka z tych mocnych mgieł, ale dzięki temu krajobraz był niesamowity, prawie mistyczny ;)
Wrzucę trochę zdjęć z ulicy /po drodze.../ Do granicy z Kenią jechaliśmy kilka godzin.
Nasz wspaniały kierowca Wilson we własnej osobie :)
Zapomniałam napisać w poprzednich wątkach o policji :) O drogach coś już wspomniałam...są naprawdę dobrej jakości, ale przed każdą wioską, nawet tą najmniejszą widać znak ograniczający prędkość do 50 km/h i ustawione są tzw. "spowalniacze". A ponieważ wioski mijamy co chwilę - jeździ się baaaardzo powoli. Do tego dochodzą policjanci - jest ich tutaj zatrzęsienie!!! Za każde kilka km przekroczenia prędkości grozi mandat. I bardzo sprawdzają czy wszyscy pasażerowie mają zapięte pasy - tutaj to obowiązek, natomiast w Kenii zapinanie pasów jest tylko zalecane. W Kenii jeździ się zupełnie inaczej, chociaż ze względu na bardzo dużą ilość wypadków samochodowych rząd wprowadził ograniczenie prędkości. Samochody takie jakimi my jeździliśmy mają zamontowane tachometry i więcej niż 80 km/h nie pojadą. My nie...ale za to inni...bo istnieje tam pierwszeństwo jazdy, czyli prawo dżungli. Pierwszy jedzie duży, potem ten troszkę mniejszy, potem mały, a jak przeżyje to na końcu rowerzysta. Pieszy w prawie dżungli nie istnieje, musi sobie biedak radzić sam. A wyprzedzanie...wyprzedza się jak i kiedy się chce. Z prawej, z lewej, cysterną ciężarówkę, a ciężarówkę autobusem. A że pasów zabrakło, to osobówka zmieści się jeszcze na skraju buszu. Pod górkę, czy na zakręcie, na zakręcie pod górkę – nic nie jest przeszkodą :)
Dojechaliśmy do granicy tanzańsko - kenijskiej. Przekraczamy ją w innym miejscu niż kiedy wjeżdżaliśmy do Tanzanii i porównując te dwa przejścia graniczne to ...jak ogień i woda.
W pierwszym miejscu, w Tavecie było czysto, schludnie, pusto... Teraz to miejsce absolutnie nie przypomina mi żadnego wcześniej widzianego przejścia granicznego. Brud, syf, tłum ludzi, jakieś nielogiczne dla mnie zawijane drogi...od posterunku do posterunku /bo nawet jeśli na to nie wyglądały to jednak posterunki były ;) /
Po przejechaniu następnych kilku kilometrów przerwa na lunch i zmianę samochodów. Jaka szkoda!!! Istnieje tam przepis, wg którego do Parków w Tanzanii może wjechać tylko i wyłącznie samochód z tanzańską rejestracją prowadzony przez kierowcę z odpowiednią licencją. Kenijczycy odwdzięczyli się tym samym - do Parków w Kenii mogą wjechać tylko samochody na kenijskich rejestracjach. Przesiadamy się zatem z naszych Toyot Land Cruiser do busików :( Żegnamy się również z Wilsonem :(((((( To wspaniały facet i fantastyczny kierowca. Jakoś mi się tam żal wtedy zrobiło - kończy się jakiś etap - zaczyna drugi. Nasz nowy kierowca Elkana wydaje się taki...nowoczesny ;) nie kenijski.
Dojechaliśmy już do Parku Amboseli. Znam to miejsce, znam tą bramę, czuję się pewnie :)
Widzieliśmy za to słonie...mnóstwo słoni!!! Zobaczcie
Przy bramie Masajki próbują sprzedać swoje wyroby czyli nic się nie zmieniło :)
Po przejechaniu bramy od razu zaczęliśmy wypatrywać szczytu...pokaże się czy nie? ;)
Coś widać...nieśmiało się wynurza... ;)
Po odwiedzeniu Parków: Serengeti, Ngorongoro, Lake Manyara ten wydał nam się taki pusty, taki jakiś jałowy. Wygląda na to, że gdzieś dalej pada...i to porządnie!
Pojawiają się zebry
Czapla czarnogłowa
Żuraw koroniasty
gęsiówka egipska
Oczywiście bawoły...
I bliżej nieokreślony drapieżnik
W pewnym momencie zatrzymaliśmy się między dwoma ogromnymi stadami słoni, było ich mnóstwo - duże, mniejsze i maleństwa 😊 Co chwilę po kilka sztuk przechodziły przed drogę, maluszki dzielnie dotrzymywały dorosłym kroku.
Obserwowaliśmy jak matka uczy swoje młode wygrzebywania smakołyków :) Małe naśladowało każdy jej ruch.
Późnym popołudniem dojechaliśmy do Sentrim Amboseli Lodge. I tutaj kolejny szok! W zeszłym roku spaliśmy w namiotach ze strzechą, teraz tylko strzecha została - ścianki wymurowali.
W środku nic się nie zmieniło, ale klimat już nie ten - nie podobało mi się.
My nie spaliśmy jednak w tym miejscu. Zrzuciliśmy tylko bagaże, wzięliśmy plecaki i popędziliśmy do wyjścia. Tam czekali na nas już Masajowie, z którymi byliśmy umówieni wcześniej. Tą noc spędziliśmy w prawdziwej masajskiej chacie, w środku buszu 😃😃😃 Rano wróciliśmy na śniadanie
i wyjechaliśmy do ostatniego już Parku - Tsavo.
O Masajach opowiem w osobnym wątku.
Zdjęć z terenu Lodge mam tylko kilka, w poście z zeszłego roku jest ich więcej. Teraz nie było czasu ich robić ;) zresztą /poza murowanymi domkami/ nic się nie zmieniło.
Hotelowe trawniki upodobały sobie mangusty
Przed hotelem na drzewach buszowały małpki
Fajne te małe słoniki, takie pocieszne :-)
OdpowiedzUsuńTylko słonie nam tam dopisały... ale za to tych maluchów było mnóstwo!:)
UsuńKili jak zwykle piękne :)
OdpowiedzUsuńKusi mnie wejście...oj jak bardzo mnie kusi! Ale chyba lata już nie te ;)
Usuń