3/14/2016

Kenia i Tanzania - 2016 - Mombasa i Hotel Neptune Beach Resort



   Wszystko co fajne wiecznie trwać nie może...niestety. Skończyło się nasze safari i wracamy już do Mombasy.

     Z Parku Tsavo do Mombasy nie jest już daleko. Nie pamiętam dokładnie jak długo trwał przejazd - chyba ok. 2 godzin. To jest niesamowite...kawałek drogi, a trafiamy do zupełnie innego świata! Co do samej Mombasy...niestety, ale zdania od zeszłego roku nie zmieniłam. Dla mnie to miejsce brudne, biedne, blaszane. Jak w każdym większym mieście można wyróżnić dzielnice. Resorty hotelowe położone są w tych bogatszych i głównie tam poruszaliśmy się. Któregoś dnia wybrałam się do Centrum Handlowego Nakumat, pojechałam tam całkiem sama, lokalnym busikiem - matatu. Oczywiście, że serducho biło mi troszkę szybciej... ;) ale to była właśnie ta bogatsza dzielnica - po obejrzeniu tych biedniejszych - za żadne skarby nie wybrałabym się tam na spacer, tym bardziej sama!





    Słynne kły słoniowe na Moi Avenue







    Mombasa podzielona jest na dwie części - część jest na wyspie, część na kontynencie. Między nimi regularnie kursuje prom, którym miałam okazję płynąć w zeszłym roku. 
    Tym razem nasz hotel leży w części kontynentalnej Mombasy i nie było potrzeby promowej przeprawy. 


    Wszędzie widać mnóstwo ludzi sprzedających cokolwiek, wielu z nich walczy po prostu o przetrwanie. Ludzie, którzy nie posiadają nic są zdeterminowani i podejmują się każdej pracy by móc przetrwać kolejny dzień.





   W tych żółtych baniakach ludzie przewożą wodę.






    Pisałam wcześniej, że jechałam lokalnym busikiem - matatu. Te busiki zasługują na troszkę więcej uwagi 😏 
    Minibusy, zwane tu właśnie matatu, kursują na wszystkich trasach i po wszystkich drogach, którymi tylko da się przejechać. Każde matatu ma swojego kierowcę i jego pomocnika, który zbiera pieniądze za przejazd oraz dba o zapełnienie pojazdu pasażerami. Przejazdy są bardzo tanie /ok. 30 szylingów/ i to nie Ty szukasz matatu…to matatu znajdzie Ciebie. 
    Wspominałam w innym poście, że ze względu na ogromną ilość wypadków, w zeszłym roku zaostrzono przepisy drogowe. Prawo dopuszcza maksymalną liczbę 11 pasażerów, trzeba wiec jakoś tego rodzaju ograniczenia zręcznie ominąć :) Metody są przeróżne - od banalnych firanek w oknach i przyciemnianych szyb, by policjant nie zauważył ile tych ludzi w środku jest, po bardziej wyszukane polegające na przekupieniu z góry wszystkich policjantów, którzy zwykle stoją na obsługiwanej trasie, a jest ich naprawdę sporo. Jazda takimi busikami może przyprawić o mdłości – to dosłownie jazda bez trzymanki z przyćpanymi kierowcami. To trzeba zobaczyć, to trzeba przeżyć…nie da się tego opisać. Brawura kierowców nie do opisania! Chaos, który mnie przyprawiał o notoryczny ścisk w żołądku… A trzeba przy tym wiedzieć, że jak się w Afryce z kimś rozmawia to należy mu się patrzeć w oczy :) Odwraca się więc kierowca i rozmawia z pasażerem jak należy, pędząc przy tym na złamanie karku. 

     "Miażdżąca większość drogowych wypadków w Kenii to czołowe zderzenia matatu - ostrzega przewodnik Lonely Planet - Nigdy nie siadaj obok kierowcy i nie ulegaj pokusie by siedzieć przy oknie! Zawsze zapinaj pasy i siadaj między pasażerami w środku pojazdu, w razie wypadku będziesz miał większe szanse na przeżycie". 








    Innym sposobem podróżowania są tuk tuki. Te są już troszkę droższe, płaciłam w zależności od przejechanej trasy...200..300 szylingów w jedną stronę. Oczywiście można jeszcze jeździć taksówkami - te są najdroższe, ale można się dogadać co do ceny. Pierwszy nasz "wypad do miasta" zaliczyliśmy właśnie taksówką - wynajęcie samochodu na kilka godzin kosztowało nas chyba ok. 1000 szylingów.




   Opiszę teraz troszkę nasz pobyt w hotelu Neptune Beach Resort.
Hotel leży na północnym wybrzeżu Mombasy, zdecydowaliśmy się na jego wybór ze względów finansowych. Za safari zapłaciliśmy zdecydowanie więcej niż w zeszłym roku więc hotel musiał być tańszy. Oceny na Tripadvisorze miał świetne, poza tym zeszłoroczny Hotel Neptune Palm Beach był świetny...ta sama sieć, nie powinno być źle ;)
   Dojechaliśmy...hmm...jeden typowy hotelowy budynek, nieduży basen...pierwsze wrażenie takie jakieś..nie za bardzo. Czysto, wręcz sterylnie, podłoga na korytarzach się świeci, idziemy do pokoju. Gdzie jest balkon? No jest, taki metr na metr, a za balkonem betonowa ściana...o nie! ja tak nie chcę!!! Odprowadzający pracownik zobaczył przerażenie w moich oczach, pomarudziłam troszkę i poprosiłam o inny pokój - ok, no problem :) Weszliśmy na kolejne piętro, pokój taki sam, ale już tej ściany betonu nie było za oknem - widok nie powalał, ale może być, już nie marudzę :)
   Idziemy zobaczyć plażę. Noż kurna...ale syf! Akurat był odpływ, a wiadomo jak wygląda wtedy plaża...było mnóstwo glonów, śmierdziało...naprawdę to już nie moje jakieś fanaberie - tam naprawdę śmierdziało na plaży! Nie wytrzymałam...rozpłakałam się. Nie muszę mieć luksusów, nie muszę patrzeć na błyszczącą podłogę, ale to otoczenie mnie strasznie zdołowało. I tak mam wypoczywać przez tydzień...
   Po kilku dniach zaczęłam się przyzwyczajać, ale plaża nic nie zyskała w moich oczach. Poznaliśmy bardzo fajnych ludzi i miło spędziliśmy ten tydzień. Sam hotel oceniam bardzo dobrze, nie mam zamiaru wyszukiwać i wytykać palcami jakichś niedociągnięć, naprawdę było czyściutko, jedzenie było świetne, obsługa była rewelacyjna, ale dla mnie nie to jest najważniejsze na wyjazdach. Nie podobało mi się tam i już! I więcej tam nie pojadę!!!


   Wejście do Hotelu



    W restauracji można było zjeść w pomieszczeniu lub na tarasie


    A to widok na basen i plażę z tego właśnie tarasu - wygląda nieźle prawda? ;) /pewnie teraz myślicie, że mam muchy w nosie 😎/



    Tak hotel wyglądał od strony plaży



   No to zapraszam na plażę


    Patrzymy w lewo...


    Na wprost...


    I w prawą stronę



   W wodzie - niezależnie od przypływu czy odpływu pływało mnóstwo zielska



   Czas na spacer po plaży, po prawej stronie coś się działo więc idziemy w tą stronę




   Nic ciekawego tam nie było, po przejściu kilkuset metrów wracamy



   Spacer po plaży w tym przypadku nie nastrajał optymistycznie, woleliśmy poleżeć czy raczej posiedzieć na leżaczkach i poobserwować na spokojnie jak lokalni mieszkańcy się bawią.






   Właściciele łodzi za dużo pracy niestety nie mieli









    Na plaży można było kupić pamiątki, jedzonko...pojawił się nawet jeden gościu z wielbłądem. No cóż...każdy chce trochę zarobić. Można też oczywiście kupić przeróżne wycieczki oraz safari po znacznie niższych cenach niż w biurze podróży.





   Czas nam mijał....spokojnie ;) Pływaliśmy, sączyliśmy smaczny rum...było ok - do czasu ;)






   Na plaży można było pobawić się w łapanie krabów ;) Wszystkie oczywiście zostały potem wypuszczone :)))




    Po terenie hotelu, jak chyba po wszystkich w Kenii biegały małpki









    Po kilku dniach nic nie robienia wybraliśmy się do Parku Hallera gdzie chcieliśmy pokarmić żyrafki :)


    Park znajduje się w centrum Mombasy, jest bardzo blisko Centrum Handlowego Nakumat. Można tam spokojnie dojechać tuk tukiem lub matatu. Pewien rolnik ze Szwajcarii Rene Haller kamienną pustynię bez życia przekształcił w kwitnący życiem teren. W ciągu 20 lat stworzył tu mały raj z cienistym lasem, zielonymi łąkami, stawami oraz wypuścił tu wiele zwierząt. Zapraszam na spacer po Parku. 










    Miałam tu przygodę z małpkami ;) Zauważyłam takie maleństwo z mamą pod drzewem, odeszło kawałeczek od mamy, ja podeszłam bliżej żeby lepsze zdjęcia zrobić, kucnęłam...wtedy wyskoczyło kilka małp, zaczęły ...nie wiem jak te odgłosy nazwać...syczeć, warczeć...w jednej chwili były przy mnie, zaczęłam tupać nogą i głośnym, zdecydowanym głosem krzyczeć. jedna podrapała mnie w nogę. W pewnym momencie wystraszyłam się i po prostu zaczęłam uciekać - one broniły swojego maleństwa...za blisko podeszłam :)





    Malutki żółwik :)





    Przyszła pora na karmienie żyraf. Załapaliśmy się na karmienie o godz. 16.00. Za karmę oczywiście trzeba było zapłacić - nie pamiętam już czy 100 czy 200 szylingów ;)

   Czy ta żyrafa choruje? Pierwszy raz widziałam głowę żyrafy z takimi guzami





    Artur postanowił wziąć kawałek karmy do ust...hehe, czuć taki długi jęzor na twarzy...bezcenne ;)




    Ja oczywiście nie mogłam być gorsza ;)



   W tym samy dniu wybraliśmy się jeszcze do Mamba Village. Jest to miejsce kawałek oddalone od Haller Parku i podobno znajduje się tam kilka tysięcy krokodyli. My oczywiście wybraliśmy się tam głównie po to, żeby zobaczyć ich karmienie. Farma krokodyli podobała mi się o wiele bardziej niż Park Hallera. Oprowadzał nas bardzo fajny chłopak, ciekawie opowiadał, podpowiadał gdzie najlepiej stanąć żeby zrobić fajne zdjęcia.


    Zanim doszliśmy do krokodyli, widzieliśmy po drodze fajne formacje skalne




    N drzewach wikłacze buszowały przy swoich gniazdach




    I pojawiają się już krokodyle - było ich tutaj naprawdę bardzo dużo.




A ten gigant nie miał kawałka górnej szczęki.




    Na wysokiej kładce stanął pracownik z kurczakami, które nabijał na hak i spuszczał nad wodę. Ależ tam się kotłowało!!!





   Po karmieniu przeszliśmy jeszcze zobaczyć malutkie krokodylki.




   Tuż obok Farmy Krokodyli znajduje się restauracja, w której można skosztować mięso krokodyla. W tym dniu zabrakło nam już czasu, ale innego dnia wybraliśmy się tam na kolację. Wybraliśmy mięso z grilla i....było całkiem smaczne :) Koszt potrawy - ok. 1000 szylingów.


   I to już koniec mojej podróży, mojego wypoczynku. Chciałabym ten pobyt jakoś podsumować. Hmm...nie było ani lepiej, ani gorzej - było INACZEJ! :) Bo tam życie jest inne i nie nam je oceniać. Ja uwielbiam odmienność, jestem jej ciekawa i chcę tam wrócić. Nie wiem jeszcze kiedy i czy w ogóle będzie mi to dane, ale... jeśli chodzi o Afrykę to zawsze będę na TAK! :))))

KONIEC

6 komentarzy:

  1. Asiu, bo Ty się nie nadajesz do hotelu, Ty się nadajesz już tylko na safari :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe...pewnie, że safari lepsze, nawet jeśli miałabym spać w namiocie :)))) Ale ja po prostu nie lubię takich typowych hoteli, wolę coś małego, bardziej kameralnego...i ogromne znaczenie dla mnie ma otoczenie. No i klimacik musi być! :)

      Usuń
  2. Nadrobione :) Jeszcze na filmiki muszę znaleźć kilka chwil.
    Powiem Ci Kolcia, że gdybym wybrała hotel przy tej plaży na 14 dni to strasznie bym była zrozpaczona :) Ciekawe czy w okolicach Baobabu też są takie glony... Może nie wyrabiają ze sprzątaniem w tym roku, albo dali sobie spokój bo jednak ostatnio na całym świecie ten problem się nasilił, a najprawdopodobniej po prostu nie mają kasy na sprzątanie.
    Na szczęście oczy nacieszyliście na safari :)
    Powiem Ci, że ja też mam jakiś niedosyt po wizycie w Afryce. Muszę koniecznie wrócić!
    Dzięki za poświęcony czas :) Było fajnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu - sam hotel naprawdę był ok. Skrzywdziłabym ludzi tam pracujących gdybym powiedziała o nich coś złego. Architektura, styl...wszystko to sprawa gustu, no ale tej plaży to naprawdę nie będę nikomu polecać. Na Diani nie byłam więc nic nie mogę powiedzieć na ten temat. Za to byłam na Galu i tą plażę jak najbardziej polecam! :)
      A odnośnie niedosytu...im więcej czasu mija od naszego pobytu tym ten niedosyt rośnie :) Hehe - aż się boję pomyśleć co będzie np. za pół roku, za rok... ;)
      Dzięki, że tu zajrzałaś

      Usuń
  3. Wreszcie znalazłem chwilkę, żeby Cie poczytać. Afryka to zdecydowania moja, bajka,super to wszystko opisałaś (y). Dzięki,że Ci się chce.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję i również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2017 Wojaże Słowików