Wstajemy jeszcze przed wschodem słońca. Dziś chcemy dotrzeć do Ngorongoro - wielkiego krateru wygasłego wulkanu, w którym schronienie znalazło setki /jeśli nie tysiące/ dzikich zwierząt.
Wracamy tą samą drogą, którą jechaliśmy do Serengeti, aż docieramy do obszaru chronionego Ngorongoro, któy obecnie jest częścią parku narodowego Serengeti.
Na początek jak zwykle krótki /naprawdę krótki!/ filmik :)
Zanim zjechaliśmy na dno krateru, odwiedziliśmy jeszcze Masajów w ich wiosce. Czy tego chciałam? Powiedzmy, że dostosowałam się do większości :) Z innymi Masajami /już w Kenii/ przeżyłam przygodę, ale opiszę ją w osobnym wątku. Około południa dojechaliśmy do krateru, ale tuż przed zjazdem w dół przerwa na posiłek- tym razem jemy w samochodach /każdy ma swoje magiczne pudełeczko/
I w tym miejscu ważna uwaga! Wzięliśmy swoje pudełka i przeszliśmy na trawkę...z takim widokiem smakowałoby na pewno lepiej ;)
Zaraz zostaliśmy zawróceni - nie wolno! Tam już mogą pojawiać się dzikie zwierzęta, tym bardziej skuszone zapachami jedzenia. Został nam więc samochód :)
Najedzeni możemy poznawać kolejną wersję raju :)))) Jedziemy dosyć krętą drogą w dół. Droga jest jednokierunkowa.
Może kilka słów o tym miejscu. Ngorongoro jest kraterem stworzonym przez zapadający się wulkan. Ten wulkan był wyższy niż Kilimanjaro! Dziś, ze średnicą 16-19 km, jest to największy krater na świecie. Widok w głąb jest niesamowity. Na dnie, sześćset metrów poniżej krawędzi, niczym w gigantycznej Arce Noego żyją niemal wszystkie gatunki zwierząt występujących w tej części Afryki. Ngorongoro jest wpisany na listę UNESCO i zaliczany do jednego z cudów natury. Z krawędzi widać dno krateru o powierzchni 265 km2, usiane zwierzętami, a z użyciem lornetki można wypatrzyć nie tylko stada bawołów i gnu, ale także lwy, a nawet nosorożce. Ponieważ dno wulkanicznego krateru jest płaskie i bezdrzewne, obserwacja dzikich zwierząt jest łatwa. Wystarczy jeździć po wytyczonych drogach - nie wolno z nich zbaczać ani wysiadać z samochodu.
To maleństwo tak sobie leżało...myślałam, że zdechło, ale po chwili malutka zebra uniosła głowę :)
No w końcu są!!! :))))) Tyle za nimi najeździliśmy się, tyle poszukiwaliśmy, a tutaj pojawiły się od razu na początku. Były jednak daleko...troszkę za daleko i stąd takie niewyraźne zdjęcia. Z wytyczonej drogi nie można zjechać - niestety. Młode jeszcze, ale 4 braci jest na pewno silną grupą.
Nad Jeziorem Magadi wypoczywał nosorożec. Widać też flamingi - było ich sporo, ale ciągle daleko...za daleko!
To miejsce upodobały sobie również lwice
Wyglądają na rozleniwione i tak łagodne, że miało by się ochotę otworzyć drzwi, wysiąść z samochodu i podrapać po brodzie nieco dużego kotka :)
Jedziemy dalej
Zaczęło się coraz bardziej chmurzyć...
Przy jeziorze, przy zaroślach zauważyliśmy kolejną lwicę
Niedaleko lwicy był ON :)
Po chwili zauważyliśmy hienę - była baaardzo zajęta ;)
Inna pewnie już najedzona odpoczywała
Ptaszki też tam były
Jadąc dalej Wilson pokazał nam hotel położony na krawędzi krateru - tam będziemy nocować ;)
Widzieliśmy jeszcze dwóch braci - dwa lwy, jednak były tak daleko...nasze zoomy nie dawały rady
Tak jak wspomniałam wcześniej - zwierząt tam było bardzo dużo, ale.... no właśnie - to "ale" ;)
Ngorongoro jest przepięknym miejscem, widokowo jest prześliczne, zwierząt całe zatrzęsienie, ale to wszystko jest na zamkniętym terenie. Czułam się tam jak w zoo. Brakowało mi tam tego bezkresu, tej przestrzeni. Nie wiem...może mi się już w d... przewraca ;) ale to miejsce miało dla mnie odrobinę sztuczności. Na zwierzęta też ta zamknięta enklawa źle wpływa. Wiele z nich ma duży problem żeby przedostać się z zewnątrz do krateru więc dla np. lwów miejsce to jest pułapką genową.
Drapieżniki mają tu pod dostatkiem zwierząt, na które mogą polować, a te – bogactwo roślin, którymi mogą się żywić. Naturalna izolacja tego obszaru, choć przez tysiąclecia gwarantowała wielu gatunkom większe bezpieczeństwo i możliwość przetrwania, stopniowo doprowadza też do wyczerpania ich puli genowej. Lwy krzyżują się prawie wyłącznie z osobnikami spokrewnionymi, co przyczyniło się do przekazywania problemów genetycznych z pokolenia na pokolenie. Samce zamieszkujące krater żyją w lwim dobrobycie (spokój i dostatek pożywienia), co powoduje, że są większe i silniejsze od bardziej wygłodzonych samców z równiny. Dzięki temu skutecznie powstrzymują intruzów przed krzyżowaniem się z samicami z krateru, ale też powodują problemy dla całej lokalnej populacji związane ze wspomnianym brakiem dopływu nowej puli genowej.
Na terenie krateru są dwa miejsca piknikowe, w których można wysiąść z samochodu – my jednk tam nie dotarliśmy. Jeden z lasków - zwany Lorelei ochrzcił profesor Bernhard Grzimek, urodzony w Nysie niemiecki zoolog. Między innymi właśnie dzięki niemu utworzono w latach pięćdziesiątych Park Narodowy Serengeti, a później dołączono do niego Ngorongoro. Profesor i jego syn Michael nie tylko czynnie kierowali ochroną dzikich zwierząt, ale zwracali uwagę na problemu zabezpieczenia afrykańskich zwierząt przed wyginięciem. Książka profesora Grzimka „Serengeti nie może umrzeć” i nakręcony przez jego syna film odbiły się szerokim echem na całym świecie i uświadomiły ludziom potrzebę ochrony dzikich zwierząt i tworzenia parków narodowych. Badania nad zwierzętami Michael przypłacił życiem – rozbił się o krawędź krateru w czasie lotu patrolowego, dokonywanego w swym samolocie. W miejscu katastrofy stoi teraz grób Michaela z pomnikiem, na którym wyryto napis: „Oddał wszystko, co miał, nie wyłączając życia, dla dzikich zwierząt Afryki”. Żałuję bardzo, że nie widziałam tego miejsca.
Krater trzeba opuścić przed zmrokiem, czyli do 18.30 jedną z dwóch dróg wyjazdowych. Wyjeżdżamy więc z tego raju i kierujemy się do Ngorongoro Wildlife Lodge.
Przy restauracji jest taras, na którym można siedzieć godzinami... ;)
Jest to już nasz ostatni dzień w Tanzanii. Jutro kierujemy się w stronę Amboseli w Kenii i czas na małe podsumowanie :) Jest to oczywiście tylko i wyłącznie moje zdanie i nie wszyscy muszą je podzielać ;)
Tanzania jest czystsza, jest schludniejsza, jest piękniejsza widokowo, Parki ma niesamowite! Szczególnie z Serengeti wiązałam bardzo duże nadzieje. Zwierząt było dużo, ale ... jak do tej pory przeżycia z zeszłego roku w Kenii dominują :) Podczas tej wyprawy nie było jakichś specjalnych sytuacji, nie widzieliśmy maluchów /poza słonikami/. Zadziwiające jest jak człowiek szybko się nudzi, od pierwszego "wow!" do pierwszej obojętności wobec obserwowanych zwierząt.
Czy wróciłabym tam? Oczywiście! Choćby jutro :) Już kiedyś o tym pisałam...Afryka wciąga jak narkotyk, chce się więcej...i więcej...ona naprawdę uzależnia bo tam inaczej się wypoczywa. Odkrywamy tajemnice sawanny ciesząc się ciszą, podglądamy naturę...to jest PIĘKNE!!!
Zapraszam w kolejnym wątku do Amboseli :)
No i? Czekam na dalszy ciąg
OdpowiedzUsuń:) Wena się skończyła - czekam na jej powrót ;)
UsuńAsia- jak zwykle super :) Pochłonięte jednym tchem ;) widoki piękne :) Czekam na c.d. :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Następne będzie Amboseli
UsuńNiesamowite miejsce ...
OdpowiedzUsuńNiesamowite...ale mi bardziej podobają się otwarte przestrzenie:)
Usuń