Minęło pięć lat od mojego ostatniego pobytu w Afryce. Czy robiłam wszystko żeby tam wrócić? Nie :)))
Oczywiście, że podczas poprzednich pobytów w serduchu zakiełkowało takie maleńkie ziarenko, które nie pozwalało o tej Afryce zapomnieć, ale świat jest taki ogromny! Kocham Afrykę, ale jest mnóstwo miejsc, które chciałabym jeszcze w tym życiu zobaczyć, a na safari byłam już dwukrotnie! No tak, na safari byłam, ale momentu przejścia setek, tysięcy antylop gnu przez rzekę podczas wielkiej migracji nie widziałam ;)) i jeśli padała propozycja pojechania na safari, odpowiadałam, że tak, ale tylko i wyłącznie w czasie wielkiej migracji. Ja wiem, że migracja antylop gnu trwa właściwie przez cały rok, ale to przejście przez Marę chciałam właśnie zobaczyć. Kenia była zamknięta, obowiązywała godzina policyjna no i przemieszczanie się między Parkami było utrudnione. Pozostawała Tanzania - dużo droższa, bardziej skomplikowana, dłuższe przejazdy...ale słowo się rzekło! Nasze lato to dobra pora aby spektakl migracji zobaczyć więc przyszła pora na kombinowanie / i to lubię najbardziej!/.
Żeby wziąć udział w safari wystarczy wykupić taką opcję w biurze podróży. Ja jednak tak nie chciałam, marzyłam o tym, żeby samemu decydować jak długo w danym miejscu pozostać, czy jechać za dorodną zebrą czy gonić samochodem wygłodniałą hienę. Nie chciałam też odwiedzać większej ilości Parków - miało być tylko Serengeti! Do NgoroNgoro wjechaliśmy tylko dlatego, że było "po drodze" :))Organizacją naszego wyjazdu zajęła się znajoma Ania Naworol. Podaję dane za zgodą Ani - to osoba bardzo, ale to bardzo sumienna i doskonale znająca kenijskie i tanzańskie realia. Plan był ustalany wspólnie, ale nie raz Ania podpowiadała:...to nie tak, to trzeba zrobić inaczej, nie starczy Wam czasu itp.... Miała we wszystkim rację! Plan był właściwie gotowy w ciągu kilku dni i przyszła pora na kupowanie biletów lotniczych - za tanie nie były! Linie Qatar, wylot z Warszawy do Doha, dwie godziny na przesiadkę i dalszy etap na Zanzibar. Podróż minęła bez żadnych komplikacji. Dwa dni przez wylotem musieliśmy zrobić testy PCR i już na lotnisku w Warszawie wypełnić formularze wjazdowe do Tanzanii - trzeba było je wypełnić nie wcześniej niż 24 godz. przed przylotem.
Przerwa w podróży i my już kompletnie wykończeni...
Po części objazdowej zaplanowaliśmy 8 dni wypoczynku na Zanzibarze - Hotel Visitors Inn /opiszę to miejsce w późniejszym poście/.
Po przylocie na Zanzibar właściciel hotelu - Archie przyjechał na lotnisko i odebrał od nas twarde walizki. Miały na nas bezpiecznie czekać w hotelu. Na safari zabraliśmy tylko miękkie torby. Archie czekał na nas ze stosowną kartką :))
Trzy godziny czekania i czeka nas kolejny lot, tym razem do Arushy. Od nowa odprawa, ale jakże inna od tych, które znamy :)) Wypatrzyli butelkę z alkoholem w bagażu głównym, kazali przełożyć do podręcznego! Nie ma sprawy...przełożyłam :)) Wypatrzyli zapalniczkę - musiałam ją oddać. W części lotniska, z której odlatują krajowe samoloty nie ma typowych bramek wyjściowych, siedzi się w poczekalni z jednym wyjściem. Zachciało się nam zapalić - nie ma problemu, mogliśmy wyjść przed lotnisko :) Bagaże zostały oznaczone zrolowaną, zawiązaną kartką - hehe, egzotyka na maxa! W końcu możemy wyjść do naszego samolotu...taki trochę malutki był.
Joasiu, u mnie taka wyprawa wciąż pozostaje w sferze marzeń i pewnie dlatego lekturę rozpocząłem z przyspieszonym biciem serca. Czekam na kolejne odsłony. Uściski dla Słowików
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :) Jakoś nie mam teraz weny do pisania, ale wiem, że im dłużej będę zwlekać, tym będzie gorzej - pamięć już nie ta :) Naprawdę się postaram.
Usuń