8/09/2021

Serengeti - lipiec 2021

     Jesteśmy już w Arushy, w hotelu Tulia. Cena to 200zl za dwie osoby. Wspomniałam w poprzednim poście, że hotel jest jak najbardziej w porządku, natomiast wychodzić poza jego mury odradzam. Arusha to duże miasto i oglądane zza szyby samochodu nie nastraja optymistycznie. Zresztą i Kishari i pracownicy tego hotelu stanowczo odradzali nam spacery po okolicy. Po długim locie byliśmy naprawdę zmęczeni i nawet na myśl nam nie przyszło żeby wybierać się gdzieś na spacer. O godz. 6 rano czekało na nas smaczne śniadanie, a na parkingu Kishari przywitał nas w czyściutkim, super wyposażonym samochodzie. Mieliśmy dosyć sporą lodówkę, gniazdka do prądu /wykorzystywane do ładowania sprzętu, ale trzeba mieć przejściówkę/, na każdym siedzeniu była dodatkowa poduszka i masajskie okrycie dla każdego z nas :) Dodatkowo pod aparaty Kishari przygotował dla nas woreczki z grochem?




Oto nasz ukochany Kishari :)



Zanim zacznę opis wkleję krótki filmik - to wszystko widzieliśmy! W tym wszystkim braliśmy udział :)


W nawiązaniu jeszcze do organizacji safari nie wspomniałam, że zamawiając samochód na kilka dni, płacimy za cały samochód! Od nas zależy czy będziemy płacić więcej czy mniej. Wiadomo, że im więcej osób z nami podróżuje tym jest taniej. My za 6 dni płaciliśmy 12 tys $ /6 osób/. W tym było zakwaterowanie, pełne wyżywienie, woda, kierowca /pilot/, opłaty wjazdowe do Serengeti i NgoroNgoro, opłaty za przejazd przez obszar chroniony NgoroNgoro. Niestety, nie jest to tani wyjazd i martwiłam się czy znajdę chętne 4 osoby na wyjazd - i tu miłe zaskoczenie, chętnych było więcej :)              Jedziemy już do Serengeti. Tuż przy wyjeździe z Arushy Kishari zatrzymał się w sklepiku żebyśmy mogli zaopatrzyć się w napoje. Świetny pomysł! W samochodowej lodówce mieliśmy zawsze zapewnioną wodę, ale człowiek nie tylko wodą żyje :)) Po co przepłacać za jakieś napoje gazowane czy piwo w lodgach skoro można mieć swoje. Oczywiście w lodgach też kupowaliśmy, ale już w mniejszych ilościach.



Silna grupa pod wezwaniem :))


 Zaopatrzeni w różne napoje kierujemy się w stronę Serengeti. Droga zajmuje troszkę ponad dwie godziny i docieramy do pierwszego punktu widokowego na Lake Manyara. Tanzanię odwiedziłam już w czasie naszej zimy, teraz w lipcu jestem zaskoczona temperaturą - jest zimno i mglisto!




    Po następnych 30 min. dojeżdżamy do bramy wjazdowej obszaru chronionego NgoroNgoro. Kishari zapłacił tam za bilety przejazdowe przez obszar Ngoro, a my mieliśmy krótką przerwę. W budynku po lewej stronie można robić zdjęcia makiet i map całego obszaru, można kupić kawę, jest mały sklepik z pamiątkami. 



    Po przekroczeniu bramy wjazdowej możemy już rozpiąć pasy, ale dach w samochodzie musi być nadal zamknięty. Po następnych 20 min. docieramy do punktu widokowego na NgoroNgoro, ale oczywiście do krateru nie zjeżdżamy. Możemy zrobić kilka zdjęć.


    Ten odcinek drogi bardzo mi się podobał, przejeżdżaliśmy przez ziemię Masajów, widoki są obłędne, a krajobraz bardzo zróżnicowany.




autor zdjęcia - Barbara Toczyska



    I tak przez ponad dwie godziny sobie jedziemy. Szkoda, że na tym odcinku dach musi być zamknięty - takie są przepisy, jest to droga tranzytowa do Serengeti, ale zwierzęta już się pokazują.


autor zdjęcia - Barbara Toczyska



W końcu dojeżdżamy do symbolicznej bramy Serengeti - uff! Można już otworzyć dach :)





    Jesteśmy już w Serengeti! :)) Chwilę po przekroczeniu bramy zatrzymaliśmy się na piknik. Kishari miał przygotowane dla nas pakiety z jedzonkiem. Obiad w takiej scenerii...luksus! :)



    W tym miejscu można kupić miód od Masajów, sprzedawany w plastikowych butelkach....my nie skusiliśmy się. Z pełnymi brzuchami jedziemy dalej - tego dnia mamy dużo km do przejechania. W drodze do lodge obserwujemy zwierzęta - jest ich naprawdę dużo, ale obserwuję praktycznie zerową ilość bawołów i pojedyncze antylopy gnu. Widzimy natomiast hieny, strusie, inne antyopy, lwy, żyrafy  itd.. Krajobraz też się zmienia














Widzimy drzewo kiełbasiane




Słońce chyli się już ku zachodowi, a więc światełko jest coraz lepsze


Nagle zauważamy geparda, przechadzał się spokojnie po sawannie.


    A chwilę później zobaczyliśmy lamparta na drzewie, gdzie pałaszował swoją zdobycz


    Na dole, pod drzewem bawiły się dwa mniejsze lamparty, jednak w wysokiej trawie trudno było zrobić im zdjęcie.

    W końcu dotarliśmy do Kati Kati Serengeti. Jak mi się tam podobało! Ten camp to namioty na nieogrodzonym terenie. Po zmierzchu jest kategoryczny zakaz wychodzenia z namiotu! W każdym namiocie jest gwizdek i mamy go używać tylko w nagłych sytuacjach. Jeśli natomiast mamy potrzebę wyjścia to najpierw świecimy latarką przez okna /tak, w namiotach są okna/ i patrzymy czy jakieś dzikie zwierzę nie przechadza się akurat w pobliżu, potem rozsuwamy zamek na tyle żeby wystawić rękę z latarką i machamy :)) Za chwilę podchodzi ktoś z pracowników już z większą latarką :)) SUUUPER! To nie są żarty i naprawdę trzeba tam uważać. Kiedy pracownicy eskortowali nas np. do głównego namiotu, w którym spożywa się posiłki to solidnie świecili latarką po zaroślach. 
Jeden camp. to Kati Kati Serengeti, drugi to Mara Kati Kati - te dwa miejsca są prawie identyczne i trochę pogubiłam się jeśli chodzi o zdjęcia, mogę je mylić. 




    To niezwykle klimatyczne miejsca! W głównym namiocie można było na noc zostawić sprzęt do ładowania bez obawy, że ktoś ukradnie. Posiłki były świetne - jeśli grupa udawała się na całodzienny wyjazd to pracownicy przygotowywali pakiety lunchowe. My raz pojechaliśmy na cały dzień, innym razem wróciliśmy na obiad i po południu wyruszyliśmy znowu. Wszystko jest do indywidualnego ustalenia. Pracownicy byli bardzo mili, uśmiechnięci. Codziennie przy głównym namiocie rozpalali ognisko, przy którym można było posiedzieć.

autor zdjęć - Barbara Toczyska



    Namioty były wyposażone tak jak pokoje hotelowe...no prawie :)) Były zwykłe, wygodne łóżka, umywalka z zimną wodą, toaleta i prysznic. Woda w dzbanku do mycia zębów też była :) A kąpiel...to już cały rytuał. Najpierw pan pytał ile osób chce się kąpać - jedna czy dwie. Potem podchodził z tyłu namiotu i głośno pytał:
- You ready?
- Yes, ready
- Ok....i wlewał cieplutką wodę do baniaka, który był umieszczony na zewnątrz namiotu. Jakoś ta woda rurami dostawała się do namiotu, człowiek szybko się kąpał...pan cały czas stał za namiotem i kiedy tylko przestał słyszeć szum wody pytał:
- Finish?
- Yes, finish - wtedy pan wylewał ewentualną wodę, która została :)) Hehe...czułam się trochę nieswojo :)) Za którymś razem pomyliłam szampon z odżywką i kiedy woda mi się skończyła - ja stałam pod tym prysznicem ze spienionymi włosami. Pan oczywiście tubalnym głosem zapytał:
- Finish?
- No, no!!! No finish! Please water! 
- Ok :)) Śmiechu było co niemiara przy każdej kąpieli :))

Przespaliśmy się na tym campie, w nocy słychać było chichot hien i ryk lwa :)) Następnego dnia, tuż po śniadaniu, z pakietami lunchowymi wyruszyliśmy dalej na północ. Teoretycznie czekała nas ok. 6 godzinna podróż, ale w praktyce trwało to o wiele dłużej. Nie da się non stop jechać kiedy tyle się dzieje wokół :)) Kishari! Stop please! I tak co chwilę :)) Do tego dochodziły przerwy na "bush toilet" połączone z przerwą na papierosa. Jeśli ktoś już nie mógł wytrzymać z siusianiem to Kishari wyszukiwał odpowiednie miejsce, z dala od krzaków i spokojnie można było wyjść i załatwić swoją potrzebę. Z papierosami też spokojnie dawaliśmy sobie radę - nie było oczywiście mowy o wyrzucaniu niedopałków na sawannie! Zrobiliśmy popielniczkę z pustej butelki i wszystkie śmieci zabieraliśmy ze sobą. Porządek musi być!

Tak wyglądały nasze przerwy w podróży




    Widzieliśmy po drodze palącą się trawę i zdziwieni zapytaliśmy Kishariego skąd ten ogień. Odpowiedział, że są to pożary kontrolowane przez rangersów. Kiedy większość antylop gnu przechodzi na północ, resztki nie zjedzonych traw są wypalane. Podobno pomaga to w szybszej regeneracji traw, antylopy wracają, swoimi odchodami nawożą ziemię, rodzą dzieci, mają świeżą trawę i dzięki temu więcej mleka :) Ciekawostką jest fakt, że baobaby i akacje porastające te tereny nigdy nie zapłoną. Ze względu na grubą korę są one odporne na krótkotrwały ogień.



    Zostawiamy te pożary za sobą i jedziemy na północ. Rano widzimy w oddali startujące balony. 



    Nie pamiętam już w jakiej kolejności widzieliśmy poszczególne zwierzęta, ale widzieliśmy ich naprawdę bardzo dużo. Krajobrazem też można się zachwycać




 Pojawiały się mniejsze i większe bajorka





    Jak bajorka to i hipcie



    Widzieliśmy też lwy tuż po obiedzie :)) Samiec już najedzony wybrał się na obchód swojego terytorium, natomiast lwica mogła najeść się resztkami :))





    Ten wyjazd obrodził nam w lwy :) Innym razem zauważyliśmy lwicę walczącą z zebrą. Byliśmy przekonani, że zebra jeszcze żyje bo nagle usiadła. Niestety - była martwa, a usiadła bo...lwica tak ją pociągnęła



    Całej sytuacji przyglądał się szakal


    Lwica ciągnęła tą zebrę, usiłowała ją przeciągnąć przez drogę, jednak nie dała rady. Prawdopodobnie w krzakach schowane były jej młode. W końcu zostawiła ją i ruszyła w stronę zarośli. Szakal tylko na to czekał, zaczął oczywiście skubać zebrę. Lwica co chwilę wracała i odganiała biednego szakala - cała ta sytuacja trwała dosyć długo i nie wiem jak się skończyło bo musieliśmy jechać dalej.






    Szakali widzieliśmy więcej





    Nie ujechaliśmy za daleko i następne lwy :) Cała rodzinka




Tym razem to lwica opuszczała stado



Małe zaglądały za lwicą



Lwica przeszła spokojnie obok nas, może poszła coś upolować?




Mniejsze zwierzęta też tam są :))







Na skałkach wylegiwały się koziołki górskie



Brzydal marabut


I wszechobecne sępy


Były też oczywiście słonie. Można się na nie patrzeć godzinami kiedy młode walczy z patykiem ;))



    Zwierząt widzieliśmy o wiele, wiele więcej - nie sposób tu wszystkiego pokazać. Im bardziej zbliżaliśmy się do północy Serengeti - tym częściej pojawiały się bawoły, zebry i antylopy gnu. Krążyliśmy po okolicy nad rzeką Mara, która ciągnęła się niedaleko naszego drugiego campu Mara Kati Kati. Gnu jednak zasługują na osobny post :))

4 komentarze:

Copyright © 2017 Wojaże Słowików